Poprzedni post zakończył się dwugodzinnym oczekiwaniem na lotnisku w Tel Avivie na pociąg do stacji Hagana (pojazd nr 8), który wedle słów pani w kasie biletowej miał odjechać po piątej. Zeszliśmy z klamotami na peron, gdzie stała tablica z rozkładem jazdy. Poleciałam oczywiście sprawdzić, czy pani się nie myliła, biegam dookoła tablicy - a tu zonk, pociągu nie ma, jazdy zaczynają się koło siódmej!
Dopiero po chwili zorientowałam się, że słupki z godzinami odjazdów też lecą od prawej do lewej :)
Na Haganie mieliśmy przesiąść się do autobusu, ale ponieważ wszystkie tabliczki były tylko po hebrajsku, musiałam zasięgnąć języka u strażnika, bo o tej porze już zupełnie nie mogłam skojarzyć, w którym kierunku powinien jechać nasz pojazd numer 9, czyli po której stronie ulicy wsiadać. Autobus zresztą dla zmyłki okazał się minibusem, który nazwaliśmy Szaloną Szesnastką, bo wsiadłszy, nie wiedzieliśmy, czy trzymać się wszystkiego, co się da, czy może raczej łapać walizki turlające się od ściany do ściany.
I tak o szóstej rano znaleźliśmy się nad Morzem Śródziemnym, gdzie hotel, do którego mieliśmy wrócić kilka dni później na jeden nocleg, zgodził się przechować nasze walizki.
Odciążeni, z małymi plecaczkami, powędrowaliśmy ulicami Tel Avivu w stronę dworca autobusowego.
W tym momencie przewodnik Fodor's wpuścił nas w maliny, bo nie dość, że budynek dworca był narysowany na mapie nie w tym miejscu, gdzie rzeczywiście się znajduje, to jeszcze jedna z głównych ulic miała nietaką nazwę. Dobrze, że T zobaczył wreszcie gdzieś w górze, z oddali, autobusy - i przedarłszy się przez gromady Murzynów doszliśmy wreszcie na dworzec... i kto by się spodziewał, że autobusy mogą odjeżdżać z siódmego piętra???
Przeszliśmy przez grzebanie w plecakach (nasze bagaże były na tej wyprawie sprawdzane tyle razy, że już w pierwszych dniach straciłam rachubę), wsiedliśmy na ruchome schody, patrzę - a tu obok mnie żołnierz z wielkim czarnym karabinem. Patrzę dalej - wszędzie ich pełno! Pomyślałam sobie, że to pewnie jakieś specjalne wydarzenie, ale najwyraźniej byłam w błędzie, bo żołnierze roili się na każdym dworcu.
Wsiedliśmy do ślicznego zielonego autobusu Egged (pojazd nr 10) i udaliśmy się na południe, w kierunku Beer Szeby.
Nie za wiele pamiętam, bo zapadłam w sen - tyle, że wszędzie było bardzo zielono, wbrew moim oczekiwaniom obszarów raczej pustynnych. Po niecałych dwóch godzinach wysiedliśmy w Beer Szebie, gdzie chcieliśmy podjechać do Tel Be'er Sheva, do ruin znajdujących się na UNESCOwej liście dziedzictwa światowego. Zapłaciliśmy niniejszym drugie frycowe, jadąc tam taksówką ( pojazd jedenasty) wedle wskazówek otrzymanych wcześniej od parków narodowych, a najzapewniej można tam dotrzeć jakimś lokalnym autobusem.
Beer Szeba znana jest z Biblii - po pierwsze z wyrażenia określającego całość Izraela w kierunku "pionowym" - od Dan do Beer Szeby. Po drugie, czytamy o niej w 1 Księdze Mojżeszowej 26:23-25:
[Izaak] wyruszył stamtąd do
Beer-Sheby. Tej nocy ukazał mu się Pan, mówiąc: Jam jest Bóg Abrahama,
ojca twego. Nie bój się, bom ja z tobą i będę ci błogosławił i rozmnożę
potomstwo twoje przez wzgląd na Abrahama, sługę mego.
I zbudował tam ołtarz, i wzywał imienia Pana, i rozbił tam namiot swój, tam też wykopali słudzy Izaaka studnię.
Nieco później w tym samym rodziale (wersety 32-22) czytamy:
Tego samego dnia przyszli słudzy Izaaka i opowiedzieli mu o studni, którą wykopali, i rzekli: Znaleźliśmy wodę.
I nazwał ją Szibea. Dlatego nazwa miasta brzmi Beer-Sheba aż po dziś dzień.
Studnia rzeczywiście istnieje - można się kłócić, czy to aby na pewno ta właśnie, ale przynajmniej widzi się, jak takie studnie wyglądały:
Same ruiny może nie wyglądają na pierwszy rzut oka zbyt imponująco, tym bardziej, że częściowo jest to rekonstrukcja - ot, w pierwszym lepszym zamku w Polsce widzi się więcej murów... ale też i Tel Be'er Sheva jest od każdego takiego zamku parę tysięcy lat starsza, co trochę zmienia percepcję :)
Słowo "tel" czy też "tell" oznacza kopiec powstały na skutek budowania przez tysiące lat jednego miasta na ruinach drugiego - takich telów napotkaliśmy kilka. W Be'er Shevie ciekawe jest to, że zwiedza się również cysterny na wodę, schodząc do nich po spaścistych schodach. Prawie każda większa struktura (łącznie z Masadą) zaopatrzona była właśnie w takie zbiorniki, bo wiadomo, kraj słoneczny i suchy.
Powrót do miasta, na dworzec autobusowy, był zagadką - na drodze na pustkowiu, gdzie w oddali majaczyły jakieś osady, mieliśmy nadzieję, że COŚ przyjedzie. I owszem, po jakiejś pół godzinie zjawił się autobus, ale kierowca powiedział, że nie jedzie na dworzec. Za minutkę przyjechał taki sam autobus, z takim samym numerem, więc nawet nie machaliśmy, ale sam się zatrzymał... i okazało się, że właśnie zmierza na dworzec. ??? Był to jeden z momentów, kiedy człowiek nie wszystko musi rozumieć, ale cieszy się z rozwoju wypadków :)
Ów dwunasty pojazd zawiózł nas do miasta, gdzie przesiedliśmy się do kolejnego autobusu Egged (trzynaście!) i po kilku godzinach dotarliśmy nim do Eilat, ale z tego nie pamiętam już zupełnie nic, bo spałam. Z tamtejszego dworca do hostelu było może ze trzy minutki na nogach - ach, cóż to była za radość, że pokój na nas czeka, żadne wielkie mecyje (za to kolorowo, nie można narzekać), ale jest prawdziwe łóżko, prysznic, a nawet - całkiem niespodziewanie - (wspólna) kuchnia z bardzo porządnym wyposażeniem.
I tak, jeszcze tego wieczora, dotarliśmy nad Morze Czerwone :)
1 komentarz:
Relacja wciąga coraz bardziej ;) Strasznie zazdroszczę Ci tej wyprawy. Zwiedzanie na własną rękę, jazda miejscową komunikacją, kontakty z miejscowymi, omijanie szerokim łukiem zorganizowanych wycieczek - to coś, co lubię najbardziej.
Jak przeczytałam o wszędobylskich wojskowych, przypomniały mi się moje włóczęgowskie wyprawy do Egiptu, gdzie z kolei na każdym kroku pełno było policji i tajniaków, dziesięciokrotna kontrola dokumentów podczas pięciogodzinnej jazdy autobusem dziwiła tylko przez pierwsze dwa dni ;)
Ciekawa jestem, czy da się w Izraelu znaleźć tani nocleg od ręki, czy trzeba rezerwować wcześniej? I czy w ogóle, da się tam znaleźć tani nocleg, bo podobno ceny mają niemałe?
Prześlij komentarz