sobota, 7 stycznia 2012

1065. program Daniela, Szadracha, Meszacha i Abed-Nego

Mam sobie kilka refleksji o programie sportowo-odchudzającym, bo jak tak człowiek ciupie składniki na sałatki, to ma dużo czasu na przemyślenia. Nazwałam sobie te działania programem Daniela, Szadracha, Meszacha i Abed-Nego. Celowo unikam słowa "dieta", bo w moich uszach brzmi okropnie i od razu zniechęca.

Księga Daniela 1:11-13:
"11. I rzekł Danijel do sługi, którego był postanowił przełożony nad komornikami nad Danijelem, Ananijaszem, Misaelem i Azaryjaszem:
12. Doświadcz proszę sług twoich przez dziesięć dni, a niech nam dadzą jarzyn, którebyśmy jedli, i wody, którąbyśmy pili.
13. Potem przypatrzysz się twarzom naszym, i twarzom innych młodzieńców, którzy jadają pokarm z potraw królewskich, a jako obaczysz, tak uczynisz z sługami twymi."
(Biblia Gdańska)

Kontekst jest taki, że około roku 606 p.n.e. Żydzi znajdują się w niewoli w Babilonii, a tamtejszy król Nabuchodonozor życzy sobie wybrać z podbitego narodu młodzież do przeszkolenia, żeby po trzech latach stali się jego dworzanami. Wśród wybrańców jest właśnie Daniel i jego trzej przyjaciele - w cytacie mają imiona hebrajskie, ale jakoś łatwiej jest mi ich spamiętać wedle imion nadanych im w Babilonii.

W ramach szkolenia młodzieńcy mają też jeść potrawy i pić wino ze stołu królewskiego. Daniel jednak stara się z tego wywinąć i jeść raczej jarzyny, na co opiekun grupy początkowo nie chce przystać, obawiając się, że rezultaty tej akcji przyprawią go o gardło u króla (jak ja lubię starą polszczyznę Biblii Gdańskiej :)

Ustalają, że odbędzie się dziesięciodniowa próba, po której podejmą ostateczną decyzję. Okazuje się, oczywiście, że Daniel i spółka wychodzą na tym jak najlepiej i zdobywają w ten sposób zgodę na samodzielne decydowanie o swoim pożywieniu, czyli obroku, że znów sięgnę do słownictwa z BG.

Werset podsumowujący jest w Biblii Gdańskiej nieco zagadkowy, bo mówi, że młodzieńcy byli tężsi - trudno mi sobie wyobrazić, że na zielsku człowiek utuczy się bardziej, niż na potrawach królewskich, zapewne mięsnych i o wiele bardziej kalorycznych. Chyba, że chodzi tu o tężyznę, a nie tęgość. Bardziej podoba mi się tu Biblia Tysiąclecia, która wyraża się jaśniej i  powiada, że "wygląd ich był lepszy i zdrowszy, niż innych młodzieńców".

Wracając więc z tego wielkiego objazdu do mojego programu - pięć dni jedzenia praktycznie samego zielska, i to w większości na surowo, plus cztery sporty dały wyniki, których się absolutnie nie spodziewałam. Podejrzewałam nawet T o jakieś mataczenie w kwestii naszej wagi łazienkowej - bo przecież jakże mogłoby ubyć 6-7 funtów???

W każdym razie jestem przeszczęśliwa, że bez jakiegoś nadludzkiego wysiłku widać rezultaty... i byle tylko dalej się tego trzymać, nawet kiedy dojadę do plateau, czyli momentu, w którym strasznie trudno jest popchnąć wskazówkę wagi choćby kawalątek dalej.

1 komentarz:

Mrouh pisze...

rezultat genialny, najważniejsze w nim wytrzymać. Zielsko jak sie oswoi to dobre jest, jednakowoż latem dużo łatwiej zapewne wytrwać w wierności zieleninie:-)