poniedziałek, 16 stycznia 2012

jak to z chałą było


אתה ײ אלהינו מלך העולם המוציא לחם מן הארץ

Baruch atah Adonai, Elohaynu, melech ha-olam ha-motzi lechem min ha-aretz.
Blessed are you, Lord, our God, king of the universe who brings forth bread from the earth.
Błogosławiony jesteś Ty, Adonai, nasz Bóg, Król Świata, któy wydobywasz z ziemi chleb.

Zrobiłam w sobotę szabasową chałę. Nie obyło się bez przygód, bo, jak pisałam poprzednio, przygody mam ostatnio na każdym kroku.

W piątek pojechałam do polskiego sklepu po "żywe" drożdże, bo do tych suchych to jakoś nie mam zaufania, a nie chciałam się zniechęcić od razu przy pierwszym w życiu cieście drożdżowym, że mi wyszedł zakalec. Drożdży w sklepie nie było, ale za to zatrzasnęłam sobie kluczyki w samochodzie. Dobrze, że było się gdzie przechować do przyjazdu T, bo mróz nastał ostatnio wielki.

W sobotę rano pojechałam znów do tegoż samego sklepu, bo pani obiecała, że w sobotę rano drożdże będą. Nie było - ale miały dojechać za pół godziny. Powędrowałam więc do supermarketu meksykańskiego zrobić sobie inne zakupy. Wędrowałam do auta obwieszona siatami, aż tu nagle stanęłam jak wryta, słysząc siarczyste polskie przekleństwa, wywrzaskiwane na cały parking przez pana z chodzikiem... zbaraniałam, jako żywo, bo odzwyczaiłam się od tego słownictwa, a szczególnie w takiej głośności. Brrrr.

Drożdży dalej nie było, więc pani poleciła mi poczytanie sobie polskich magazynów. Nie minęło dziesięć minut - przyjechały! Kupiłam cały wielki kawał, ale znów miałam zagwózdkę, bo metka, która wyskoczyła ze sklepowej wagi, twierdziła, że jest ich 0.65 kg, ale chyba coś mieli źle ustawione, bo cała kocha (której kupiłam pół) ważyła funt, czyli ok. pół kilo.

No nic, zadzwoniłam do domu w Polsce, celem doinformowania się względem drożdży i ciasta, po czym przystąpiłam do działania. Wszyscy wiedzą - rosną drożdże, rośnie ciasto, potem rośnie już gotowy produkt, zanim się go jeszcze upiecze. Radował mnie niezwykle widok rosnącego mojego własnego ciasta drożdżowego, gapiłam się na poszerzającą się szczelinę z uśmiechem na paszczy.

Ciekawym etapem było oczywiście zaplatanie chały - skorzystałam w tym celu z filmiku na Tubce, coby sobie z czterema wałkami poradzić.



Chały zrobiłam dwie (bo wedle żydowskiego zwyczaju tak należy) - tu na blasze przed upieczeniem...



...a tu po upieczeniu:


No i wszystko szło pięknie, aż spróbowałam schłodzonego wypieku... rety, niesłone! Sprawdziłam przepis trzy razy, soli w nim nie ma... i teraz mam zagwózdkę, czy to pomyłka, czy może celowo się ciasta nie soli, bo podczas szabasowej wieczerzy zanurza się kawałki w soli?

Komitet moich królików doświadczalnych posmakował i stwierdził, że mogę piec dalej. Następnym razem dorzucę jednak nieco soli, ot, eksperymentalnie.

Brak komentarzy: