Należałoby się wreszcie słowo o ukończonym projekcie kostiumowym. Ostatnie ściegi zostały wykonanie w sobotnie popołudnie... ze świadomością, że te moje dzieła dalekie są od doskonałości, ale jednocześnie są na tyle dobre, że się przydadzą. Trudno - jak się nie ma praktyki szwalniczej, to się szyje troszkę kulfoniasto.
Tak wyglądały ubiory przed wyjściem z domu:
A tak Sara (która rzeczywiście ma na imię Sara) opowiadała dzieciaczkom swoją historię:
Potem zjawił się również Abraham i wszyscy wsiedli do niezbyt starotestamentalnego namiotu:
Na koniec była jeszcze chwilka pozowania do zdjęć:
Rzecz udała się nawet lepiej, niż sobie wyobrażałam, bo był powyższy namiot (cóż, że nowoczesny - małym dzieciakom zapewne nie robiło to różnicy, a frajda z wejścia do budki jest podobna) oraz egzotyczne pożywienie typu figi, daktyle, pistacje itp. Sara z Abrahamem nic nie ćwiczyli, nie umawiali się - nie wiem nawet, kiedy ostatnio się widzieli, ale zbudowali kapitalny dialog oparty na wspomnieniach z całego wspólnego życia, z wędrowania po świecie, narodzin Izaaka... a kiedy Abraham opowiadał o tym, jak prowadził syna na górę, żeby złożyć go na ofiarę, zapadła absolutna cisza, a my, opiekunki, miałyśmy łzy w oczach. I to była chwila całkiem magiczna, choć może w biblijnym kontekście nie jest to najlepsze słowo :)
Ciuchy ponoć będa jeszcze wykorzystywane przy innych okazjach - są na tyle wszechstronne, że przy dołożeniu określonych atrybutów mogą odziać wszystkich od Kaina i Abla po Jana Objawiciela. Cieszę się bardzo, że przedsięwzięcie się udało i że poproszono mnie o udział, bardzo to podbudowuje :)
Teraz mam jeszcze do zrobienia przed wyjazdem tłumaczenie - bardzo przyjemne i poetyckie, bo o Pieśni nad Pieśniami. Można zahulać z opisami, tym bardziej, że autor poprosił o napisanie po angielsku, a nie przetłumaczenie słowo w słowo, co daje pewną wolność.
No i jeszcze album z naszą historią, straszny grubas się zapowiada, a wręcz pięciocalowa kostka :) I jeszcze kilka kartek mam zrobić, i jeszcze kleszcze, i drobne zakupy (całe szczęście, że wszystkie prezenty już pojechały w paczkach). Ponieważ zaś na niniejszym blogasku zbliżamy się do tysięcznego wpisu, to i jakieś świętowanie trzeba będzie urządzić. CDN!
PS. Ekspedycja Batura Muztagh 2011 wędruje obecnie pieszo na północ od wioski Bar w Pakistanie i przy pomocy tragarzy taszczy sprzęt to bazy wysuniętej, cokolwiek to oznacza.
3 komentarze:
Niniejszym zdobyłaś nową sprawność- zostałaś kostiumologiem. Pełna profeska! Prawdziwi Sara i Abraham nieźle by zaszpanowali w swoich czasach cielakowym aksamitem:-) natomiast w naszych czasach zapewne wystarczy, że ubiory odpowiadają naszemu wyobrażeniu o czasach tamtych i faktycznie na pewno nie raz jeszcze się przydadzą. Dzieciaki jak zahipntozywane siedzą, znaczy charakteryzacja i ekspresja były w pełni wiarygodne:-)
Za Zdobywających Szczyty trzymam kciuki:-)
jaki piękny sposób przekazania biblijnej historii! dzieci na pewno długo będą ją pamiętać. Kasiu, kostiumy wyszły świetnie. ja bym sobie właśnie chyba tak wyobrażała te stroje.
ps. dziękuję za wieści z wyprawy :). i kciuki trzymam mocno! e.
niesamowita sprawa, ja kiedyś z dziećmi robiłam całą inscenizację przejścia Izraelitów przez pustynie -pustynią był park:) a przejście przez morze -mostek nad rzeczką:)były oczywiście i inne elementy które dzieci nosiły ze sobą:)...to było niesamowite.....wiele tego było i miło wspominam ten czas:)
Prześlij komentarz