Abraham teoretycznie mógłby już występować w swoich szatach, ale jednak jeszcze ze dwie godziny zostały do zakończenia dzieła. Lamówkę trzeba dokończyć, następnie powyciągać nitki z szaty spodniej, któe zostały po pruciu tu i ówdzie, pozawiązywać nitki po szyciu maszynowym, dokonać poprawek pod pachą, bo jakoś mi się bylejak zeszyło i została dziura. W ogóle sporo w tym ciuchu bylejakości, ale pocieszam się, że to zapewne rzecz jednorazowego użytku, że zapewne nikt i tak nie zwróci uwagi na jakość wykonania, no i oczywiście nauczyłam się (miejmy nadzieję) na błędach i ubiór Sary a) pójdzie szybciej, b) nie będę musiała pruć i przycinać.
Ostatnią noc przespałam na balkonie, mając serdecznie dość klimatyzacji i wiatraków. Koło północy przeleciała burza, więc się trochę schłodziło. Niczym królewna na ziarnku grochu dokładałam kolejne warstwy koców i kołderek, bo jednak na tej posadzce trochę twardawo... a potem wsłuchiwałam się w odgłosy nocy, szczególnie wtedy, kiedy na sąsiednich balkonach ucichły klimatyzatory. W powietrzu pozostało ciche buczenie - przypuszczam, że to skonsolidowany dźwięk okolicznej klimatyzacji, zlewający się w pojedynczy ton, który kojarzył mi się z nadlatującym statkiem z innej planety.
Nad ranem dorobiłam się kilku komarowych bąbli, ale przewidująco postawiłam sobie koło prowizorycznego wyrka komarozol, więc psiknęłam się leciutko i paskudniki dały mi spokój. Podsumowując - chyba od tygodnia nie spało mi się tak przyjemnie :)
A rano nadleciały do nas siarczyste burze; nie przypominam sobie, żeby za dnia były aż takie ciemności - to po jednej stronie biura, przy moim oknie, a po drugiej - ostry kontrast między chmurami i tłem. Uff, mam nadzieję, że będzie po tym chłodniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz