wtorek, 26 lipca 2011

976. long live crushed velvet

Zabrałam się wczoraj za tę fioletową kiecę, bo czas trochę nagli, lista rzeczy do zrobienia jeszcze dość długa... zawsze tak jest przed wyjazdem do PL.

Okazało się, ku mojej wielkiej radości, że moja staruszka maszyna bardzo lubi ten rodzaj materiału - obawiałam się, że będzie ściągać, mącić, plątać nitki, odmawiać przesuwania, a tu zasuwa jak mały traktorek i jakby do tego właśnie typu szmatki była stworzona. Na dodatek crushed velvet jest bardzo przyjazną tkaniną w sensie tego, że się nie strzępi i szlachetnie ukrywa wszelakie niedoróbki i krzywulce. Ściachałam więc główną szatę i nawet mi się jeszcze udało obszyć szyję i jeden rękaw pasmanterią.

Wisi sobie kieca na drzwiach do klozetu czyli garderoby czyli składu wszystkiego, w towarzystwie ubioru Abrahama zawieszonego na lampie (klosz posłużył jako stojak do nakrycia głowy). Takie mi torbiaste rękawy wyszły, ale królewny tak mają, prawda? A to ma być szata trochę jakby królewska.

A tu jest próbka materiału z bliska - widać, że trochę się świeci, że jest mechaty i taki nierównomierny.


1 komentarz:

Mrouh pisze...

Ha, kiedyś ciuchy z takiego materiału były modne, nazywałyśmy z siostrą ten materiał cielakowatym aksamitem:-)