Niespodziewanie dla samej siebie, zapewne w celu uniknięcia innych czynności zrobiłam sobie przedwczoraj dwie sztuki biżu. Nic skomplikowanego, ot koralisie ponaciągane na sznurki. Te niebieskie kupiłam w Walmarcie za kilka centów, leżały sobie w pudle z resztkami i machały do mnie metką. Poleżały ze dwa dni na biurku, po czym się poddałam i nanizałam na żyłkę w towarzystwie mniejszego kalibru.
Jak się zajrzy do takiego koralika, to całkiem jak inny świat!
Ceramiczne dziwo w drugiej sztuce znalazłam w pralni - mamy tam takie pudełeczko, gdzie wrzuca się rezultaty przeszukiwania kieszeni. Rządzą tam drobne monety, jakiś guzik, inne malizny - a wśród nich było właśnie to, jeszcze z metką i ceną 50 centów - pewnie też na jakiejś wyprzedaży to wyhaczyłam, bo wiadomo, przyda się.
Poszło na pomarańczowy sznureczek, razem z koralikami w żywych kolorach.
Mam jeszcze sporo takich... szkieuko typu millefiori dostane dawno od siostry, ale z malutką zawieszką i nie dało się założyć na żaden łańcuszek, więc po prostu trzymam je w pudełku z biżu i oglądam sobie z przyjemnością; metalowy wisior przypominający witraż, kamyki, wielkie korale, a także kilka pękniętych sznurków koralików - wszystko to można by ponaciągać na nowe nitki i wzbogacić skrzyneczkę z ozdobnikami... Może te dzisiejsze to dobry początek :)
2 komentarze:
Fajne te światy w koralikach, zwłaszcza, że niebieskie, hihi:-) A że się robi co innego niż w kolejce stoi? ale się robi! :-)
..i jak to dobrze, że są aparaty, które umożliwiają zajrzenie do tych światów!
Prześlij komentarz