poniedziałek, 20 czerwca 2011

958. shopping is a headache...

Weekend minął jak z przysłowiowego bicza trzasł. Sporą część soboty pożarły mi zakupy i to w większości wcale nie fajne, tylko obowiązkowe. Co prawda, ja nawet zakupy ciuchowo-obuwnicze źle znoszę, więc pozostają chyba tylko kraftosklepy... co zostało uwidocznione w poniższej kartce do art journala. Chyba muszę założyć drugi tom, bo w pierwszym metalowe kółka są już na granicy wytrzymałości objętościowej.

Detale - ciekawa wstążka, kartonik ze starbucksowego kubka pociągnięty gesso i brokatowym lakierem do paznokci, oraz pieczątka - zakrętka z opakowania aspiryny bajerowej (względem tego bólu głowy), właśnie wyrzucaliśmy zużyty słoiczek i się przechwyciło. Jeden minus - literki wychodzą odwrotnie, co jakoś nie przyszło mi do głowy w chwili przechwytywania :D No, ale można wymyślić interpretację, że jest odwrotnie, bo w przypadku kobiety zakupy to przecież powinna być czysta-żywa-przyjemność, a u mnie jest całkiem inaczej.

W weekend wymodziłam też zapowiedzianą grę o tym, jak Hagar i Ismael wędrują po pustyni w poszukiwaniu wody. Plansza jest prosta...

...a idąc po niej, na każdym polu z dzbankiem dostaje się "skorupkę", którą się nakleja na kartonowe tło w kształcie dzbanka i potem na koniec ozdabia.

Teraz mam nowe zamówienie na szkółkę niedzielną - kostiumy dla Abrahama i Sary, bo głównoprowadząca chce zrobić mały teatr w formie wizyty tych dwóch postaci. Szurum burum, maszyna do szycia wyłazi z klozetu, no i oczywiście konieczna jest wizyta w kraftosklepie! (do którego właśnie dostałam kupony 50% zniżki na szmatki :)

1 komentarz:

Mrouh pisze...

Szoping spontaniczny jest najlepszy, człek nie zdązy się zestresować przed:-) właśnie znalazłam sobie lampę do pokoju, po czym stwierdziłam, że jej nie potrzebuję, za to potrzebuję komody do sypialni, karnisza do kuchni i kinkietu do wc... zdecydować się samemu na coś- to jeden ból, a zgodzić się jeszcze z Kudłatym w tym temacie- droga przez mękę:-)