piątek, 3 czerwca 2011

950. na chybcika

Ostatnio zmienił mi się harmonogram dnia, sam z siebie: idę spać wcześniej, gdyż padam na zadarty mój nos, ale za to wstaję bladym świtem i przykładowo kleję coś tam.

Dziś wykleiłam kartkeluszkę po hiszpańsku, bo mama Marii, mojej koleżanki z pracy miała atak serca i jest w szpitalu, a to bardzo fajna Pani Meksykanka. Z pewnym strachem to kleiłam, bo wczoraj było naprawdę niedobrze i bałam się sytuacji, że przylecę dziś rano do pracy, a tu Marii nie będzie i okaże się, że sytuacja jest bardzo poważna... Ale na szczęście sprawy poszły wręcz przeciwnie i jest niewielka poprawa.

Skończyłam też zapiski gromadziennikowe z ostatniej wycieczki. Próbuję jakoś ozdabiać strony, porysować coś pisakami, cienkopisami, kredkami Bambino (któe wącham przy każdej okazji, bo przypominają mi dzieciństwo, choć kupiłam je ostatnio w Polsce... widać mają tę samą kredkorecepturę :)

Wklejam też listki, roślinki, mapki z wydruków, jakie przygotowujemy przed wyjazdem. W każdym parku są też eksponaty do wzięcia, jak choćby kartoniki z opisem danego miejsca.

Lewa strona, podobnie jak powyższe strony, powstała w jeździe, a prawa - już w domu. Chciałam nawiązać do starych domków w St. Genevieve.

Gdybym tak umiała rysować, to upstrzyłabym gromadziennik czymś bardziej skomplikowanym, niż koryto Mississippi, a nad nim dwa miasteczka. Za to zielska mogę dodawać bez ograniczeń mentalnych i artystycznych, choć z kolei chciałoby się wiedzieć, co zacz i jakieś ciekawostki.

Ostatnia w zasadzie rozkładówka, też zmontowana już w domu - miało być trochę zardzewiale w nawiązaniu do pozostałości po kopalni ołowiu. W torebeczkach są przykłady kamyczków, które w słońcu lśniły, jakby jeszcze miały w sobie conieco metalu, oraz piasuńcio z okolicznej hałdy. Ach, i jeszcze zardzewiała podkładka zebrana gdzieś na tamtejszych terenach, przytwierdzona na sznureczku.

Brak komentarzy: