Od powrotu z Wyprawy nie powąchałam jeszcze kleju, wyjąwszy pracę z Olkiem w ramach lekcji polskiego - konstruowanie atlasu historii Polski. Był to jednak klej w sztyfcie, w ogóle nie pachnący :D
Za to na wycieczce gromadziennikowałam bardzo intensywnie i został mi do opisania tylko ostatni dzień. Skończyłabym po drodze, ale album zgrubnął był do tego stopnia, że okładki zaczęły się psuć i odpadać, i w ogóle dalsze działania groziły potarganiem tu i ówdzie. Dziś rano poukładałam jednak pozostałe eksponaty i gotowa jestem do wklejania.
Poniżej rozkładówka o El Paso - pisaninka moja w otoczeniu wycinków z broszury dla turystów. "Złota Podkowa" brzmi niezwykle zachęcająco, lecz ten, kto spodziewałby się tam centrum handlowego typu krakowska Galeria doznałby ogromnego rozczarowania. Po pierwsze, jest się tam jedynym nie-Meksykaninem :) Sklepów, rzeczywiście, zatrzęsienie, ceny - niewiarygodnie niskie, ale też i towar w sporej części badziewny bardzo. Kupić można szwarc, mydło i powidło - albo ich ekwiwalenty potrzebne w Meksyku. Kilka kroków dalej jest bowiem przejście graniczne z Meksykiem w postaci mostu na Rio Grande, więc ci, którzy mogą, wchodzą do Stanów, obkupują się w coniebądź i obładowani niczym wielbłądy wracają do Meksyku.
Nieco więcej o El Paso - muzeum Border Patrolu, czyli straży granicznej. Cóż za zbieg okoliczności, że właśnie w tym mieście! Eksponaty zdumiewające, od drewnianych kopytek, jakie Meksykanie przyczepiają sobie do butów, żeby zostawiać zwierzęce ślady na pustyni, poprzez łódź zespawaną z karoserii pickupa i motocykle domowej roboty, aż do lotni i wózka przystosowanego do jazdy pod spodem mostu.
A przed muzeum była piękna grzęda z kwitnącymi w oczobipnych kolorach kaktusami.
Carlsbad Caverns - jaskiniowy park narodowy wpisany na listę UNESCO. Strona wyklejona materiałami reklamowo-gazetowymi na bazie z opakowania bagietki :) Za ładne były te kłoski, żeby je tak po prostu wyrzucić.
No i na koniec jeszcze Salinas, ruiny misji hiszpańskich (gdzie nawet rezydowała swego czasu Inkwizycja - kto by pomyślał, Inkwizycja w Ameryce!) oraz Valley of Fires, dolina pełna czarnej lawy i uparcie rosnącego na niej zielska.
Korzystałam przy pisaniu z cieniutkich Sharpies, które mnie ciut zawiodły, bo na zwykłym papierze w kratkę przemakają. Miałam jednak przygotowane kartki zlepione z dwóch warstw (po lewej) oraz malowane akwarelami kartki z popsutego kajetu niby-artystycznego, z papierem trochę grubszym, ale nie akwarelowym. W obu przypadkach Sharpies nadawały się do użycia. Zapisałam praktycznie cały papier przygotowany do Gromadziennika, więc będę musiała narobić sobie nowego :)
Dla urozmaicenia mamy jeszcze kwitek z wejścia, parkową pieczątkę, oraz kawalątko lawy i kaktusową igłę w foliowej torebce (torebki na eksponaty zawsze z nami jadą.)
W weekend podgoniłam trochę przygotowanie zdjęć - wkrótce pierwszy odcinek wycieczkowych opowieści na pikasie :)
1 komentarz:
Ale skarby! Aż chciałoby sie poczytać ;)
Prześlij komentarz