Dawno już nie było kartki z art journala, chyba, że liczyć do tej grupy Gromadziennik. W piątek w pracy ukleił się lunchtime collage - na szybko, z tego, co było pod ręką i wpadło do głowy. Chodzi w nim o przełamywanie barier, na przykład obaw, o zdobywanie doświadczenia i wędrowanie tam, gdzie się jeszcze nie było. O tym mówi właśnie cytacik zamieszczony pod zdjęciem łuku w St. Louis, który upamiętnia między innymi zakup Luizjany oraz zwiedzanie Zachodu, jakie potem nastąpiło - z moimi ulubionymi bohaterami, panami Lewisem i Clarkiem na czele. Ich wyprawa nadal nie mieści mi się w głowie.
Z podobnej beczki - w 0statnią wyprawę poleciał dziś rano Endeavour, by dostarczyć nowe klamoty na międzynarodową stację kosmiczną. Przypomina mi się, rzecz jasna, oglądanie w zeszłym roku startu na przylądku Canaveral, więc trochę podchodzę emocjonalnie i cieszę się, że jeszcze zdążyliśmy zobaczyć to na żywo, zanim zamknie się cały wahadłowcowy program.
Dowódcą jest tym razem Mark Kelly, który jest special z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze - ma brata bliźniaka, który również bywał w kosmosie na Discovery (i to ponoć jedyne rodzeństwo na świecie, któremu udał się taki wyczyn). Po drugie - jego żona Gabrielle to przedstawicielka Arizony w Izbie Reprezentantów; w styczniu została postrzelona w głowę na wiecu w Tucson, ale jakoś w miarę szybko wraca do zdrowia. Były oczywiście wahania, czy Mark w tej sytuacji będzie leciał, wyznaczono nawet na wszelki wypadek zastępczego kapitana, ale widać niepotrzebnie :)
Powiedziałam T, że gdyby czasem mnie postrzelono, a on miał szansę lecieć w tym czasie w kosmos, to żeby się ani minutki nie zastanawiał, tylko FRU!
Ale chyba większe szanse mamy na wygranie w loterii, w której nie gramy :)
2 komentarze:
;)
Jak Ty to robisz, że wyruszając od obrazka z wieżowcem oblecisz pół kosmosu i mnóstwo ciekawostek po drodze opowiesz? To mi przypomina, jak się stęskniłam za pogaduchami...:-)
Prześlij komentarz