Na nadchodzącą wyprawę nabyliśmy kajak z oprzyrządowaniem. Nie od początku mieliśmy taki zamiar, ale kiedy oficjalni przewoźnicy zaśpiewali $300 za przeciągnięcie nas po podeschniętej, a zatem raczej bezpiecznej Rio Grande, T zaczął grzebać w internecie i okazało się, że sprzęt wyjdzie o jakieś 30% taniej no i oczywiście będziemy go mieć, w odróżnieniu od korzystania z usługi, podczas której kasa idzie w powietrze i w widoki.
Zadzwoniłam nawet to parku narodowego Big Bend, coby się rozdowiedzieć szczegółowo, jakie są reguły i ewentualne dodatkowe koszty – okazało się, że całkiem to wszystko przystępnie wygląda, a pozwolenie na korzystanie z rzeki w ogóle jest darmowe, ale pewnie w ten sposób rachują pod wieczór, czy wszyscy wrócili. W końcu to dzicz nad dzicze.
Na razie kajak pływa wśród foteli i roślin doniczkowych, a kot w ogóle uciekł i gdzieś się skrył.
A z całkiem innej beczki – byliśmy dziś w bibliotece wypożyczyć książki na teraz i na wycieczkę (mamy też zapasik książkowych empetrójek na długie godziny, jakie przyjdzie nam przesiedzieć w pojeździe). Pokarało mnie chyba za przerost ambicji, bo pożyczyłam sobie książkę po hiszpańsku, z czerrrrrwonymi usty na okładce, sądząc, że to romansidło jakieś będzie, a romansidła bywają łatwe. Trzeba było jednak rzucić okiem do środka, bo pierwsze zdanie zaczyna się od „Cuando el vampiro entró en el bar...”, a ja prędzej zabrałabym się za dwunastotomową historię Kanady, niż za książkę o wampierzach. Trudno. I tak całej nie przeczytam, przebrnę pewnie przez parę stroniczek i pójdzie z powrotem do biblioteki.
1 komentarz:
Kajak Wam pasuje do wystroju, zupełnie zielony jak Wasze ściany, w sumie dobrze się wpisuje, może zostać:-) hiszpańską knizkę mozna wykorzystać do nauczenia sie jakichś totalnie abstrakcyjnych wyrażonek do popisywania się, to zawsze robi (w)rażenie, choćby wykute zdanka były mało praktyczne:-)
Prześlij komentarz