wtorek, 25 stycznia 2011
902. szmatkowanie na papierze
Strona artjournalowa sprowokowana tym, że na październikowej wystawie patchworków zebrałam kilka wizytówek i nie miałam co z nimi zrobić; zmontowałam zatem stronę na bazie kartki ze starego słownika, składającą się głównie ze szmatek z tejże wystawy. Poprzeszywałam, dołożyłam guziki i ptaszora z reklamy magazynu na szmatkowy temat, kieszonkę na rzeczone wizytówki sporządzoną z kartki notesowej od Marcelego... i po raz kolejny doszłam do wniosku, że jeśli chodzi o quilts, to ja pozostanę jednak w sferze podziwiania. Brak mi cierpliwości, dokładności – liczę zwykle na instant gratification, natychmiastową nagrodę za kraftowy wysiłek. Mowy nie ma, żebym siedziała tygodniami i zeszywała do kupy kilkucalowe ścinki.Tym większy wyrażam podziw dla pań (oraz nielicznych chyba panów), które się tym zajmują. Myślę sobie też o tym, jak to w dawnych czasach bywało – wyobrażam sobie, choć nie mam naukowych podstaw, bo nie przestudiowałam zagadnienia – że były czasy, kiedy nie wyrzucało się szmatkowych resztek czy podziurawionych ubrań, bo bardzo trudno było o nowe; zszywało się wtedy takie szczątki w kołdry, narzuty, poduszki, dywaniki. Dobrze byłoby umieć to zrobić; zastanawiam się czasem, co by było, gdybyśmy musieli z T zaczynać życie tak, jak pionierzy. Nie ruscy pionierzy, tylko ci, którzy wędrowali na Dziki Zachód :). T umiałby zbudować dom, co do tego nie ma wątpliwości, byle tylko narzędzia były. A ja kombinowałabym wystrój z byle czego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz