poniedziałek, 27 grudnia 2010

885. uff, po świętach

Lubię święta, ale człowiek się zawsze napracuje, i to pracami nie znoszącymi opóźnień, bo przecież z jedzeniami trzeba zdążyć, i z wizytami, i z prezentami... I jeszcze ostatniominutowe tłumaczenie też jak najprędzej wykonać, bo nóż na gardle, całkiem nie z mojej winy. Mówię więc sobie „uff”, zasiadam przy biurku w pracy i wracam do normy. Oraz chwalę się superprezentem, jaki dostałam od Pisklaka i Pauliny: słoikiem pełnym guzików, koralików, popsutej biżuterii, monet, wszelakich kawalątków, zbieranych ponoć po całym domu i od wielu osób. Ciekawe, czy nie trzeba będzie niektórych guzików oddawać, jak się okaże, że poobcinali mamie z jakichś kreacji :D


Czekam więc z niecierpliwością na trochę wolnego czasu (kto wie, może wieczorkiem?), żeby coś z tego słoika zastosować w praktyce. Przy okazji pozdrawiam Collage Caffe, gdzie odbywa się kontynuacja piątkowego SŁOIKA z Imaginarium, gdyby ktoś jeszcze nie zauważył – warto zajrzeć!

Odbyliśmy też wycieczkę do Chicago – miało być niby na chwilę, żeby tradycyjnie obejrzeć wielką miejską choinkę, ale jak zaczęliśmy zwiedzać, to zrobiło się z tego pół dnia. Zdjęcia oczywiście są, ale też wymagają wspomnianej chwili wolnego czasu.

No i planujemy sobie dalsze wycieczki – o Teksasie już wspominałam, po lewej stronie gdzieś tam na dole jest schowany link do odnośnego dokumentu, na razie w bardzo wczesnym stadium. Wymyśliliśmy też dwa wypady jednodniowe, które można odbyć zimą czy wczesną wiosną, kiedy nic się nie dzieje. Pierwszy obejmowałby Chicago Pedway, czyli system tuneli, mostów i „tajnych” przejść, łączących rozmaite budynki w centrum Miasta. Tu można sobie zobaczyć mapkę – czerwone kreski oznaczają te właśnie przejścia.

Drugi wypad wyniknął z faktu, że T jeszcze nie jeździł jedną z tutejszych kolejek, Metrą. W odróżnieniu od „eLki”, kolejki miejskiej i blisko-podmiejskiej, ta obejmuje również dalsze przedmieścia. My mieszkamy przy linii różowej. Kupilibyśmy zatem „weekend pass”, czyli bilet weekendowy na nieograniczoną ilość przejazdów, pojechalibyśmy pociągiem różowym do Chicago (godzinka), a potem ciemnozielonym na północ, do Kenosha (około półtorej godziny). Tam zwiedzilibyśmy Public Museum (do końca lutego jest tam przykładowo wystawa dzieł Rembrandta) i ziuuu, pociągiem odwrotnym do domu.

2 komentarze:

Mrouh pisze...

No, ufff:-) człowiek się natyra, a potem ziuuu i już po wszystkim:-) Ja na normalność to jeszcze muszę poczekać do pojutrza, a łapki mnie juz świerzbią, żeby wypróbować alkoholowo-tuszowy prezencik od Mikołaja i pociachać nabyty na dworcu zaległy numer pani w celu skolażowania:-)

druga szesnaście pisze...

ja też przyjaźnie macham rączką z Caffe życząc wielu słoików skarbów. :)
i przy okazji pięknie dziękuję za kartkę. zerkam i mi się od razu robi cieplej.

aha, i jeszcze - fajnie, że Mru puściła farbę, że się na "Panią" zamierza. ;)