Miałam oczywiście zamiar zrobić wczoraj jakieś karteczki-świąteczki, ale zabrałam się za sprzątanie w klozecie czyli w garderobie i nic z tego nie wyszło. Uporządkowałam część map i materiałów turystycznych, wyrzuciłam wór różności, wysortowałam stare rachunki, które pójdą następnie do tardżarki, ułożyłam zapasy produktów spożywczych... To takie wyjątkowo koedukacyjne pomieszczonko, gdzie mieszka spiżarnia, turystyka, włóczki, szmatki, archiwum lekcji polskiego, a nawet młotki i śrubki. Młotki i śrubki też przecież muszą gdzieś mieszkać.
Rano ulepiłam jednak stronkę do art journala, a poniekąd nawet dwie. Natchnieniem było zdjęcie z gazety na makulaturze – piękna góra w stanie Waszyngton, Mt. Rainier, na którą narobiliśmy sobie ochoty, ale nic z tego nie wyszło, bo cała spowita była w chmury i mły.
Mamy zatem górę...
...a pod spodem notatkę i kwiatki na śniegu, bo pierwsza strona to plasticzek (niech żyje ucinanie maleńkich skrawków taśmy obustronnie lepnej...<-- przekąs). Kwiatki nawiązują do cudnych kolorów, jakimi zasypana była okolica, mimo leżącego tuż obok śniegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz