poniedziałek, 8 listopada 2010

870. pięknej jesieni c.d.

Weekend zleciał niczym z bicza przysłowiowego trzasł, ale wynikły z niego pewne dokonania. Po pierwsze primo – aż dziwnie się z tym czuję, ale chyba mam zrobione wszystkie zakupy prezentowe do Polski, teraz jeszcze ewentualnie jakiś ciuch dla mnie, na przykład czarny sweterek, bo obecny jest już mocno wymuldany.

Po drugie – oglądając wczoraj niesamowity film „The Abyss”, dziejący się głównie pod wodą i to głęboko, odwaliłam kawał przenudnej roboty do pracy, słynne cenniki, które co roku o tej porze namnażają siwe włosy na moim skalpie. To jeszcze nie koniec, ale sporo zostało zrobione.

Po niedzielnym kościółku powędrowałam do sklepu Archivers, pełnego skrapowych dóbr. Szukałam w nim małego dziurkacza śnieżynkowego zamówionego przez siostrę, ale były same wielkie. Niemniej jednak kupon zniżkowy na 30% trzeba było jakoś wykorzystać :p Obmacałam mnóstwo rzeczy, ale nie zakupiłam, bo mi nie są potrzebne, a poza tym Archivers to trochę wyższa półka (choć i jakość w wielu przypadkach lepsza.)

Zrobiłam kilka kartek świątecznych oraz komponentów do dalszych dzieł... a wczoraj po południu, jako że pogoda jest skandalicznie piękna jak na listopad, poszliśmy w nowych portkach (T) i nowych trzewikach (ja) do pobliskiego parko-rezerwatu. Jest tam rozlewisko (haha) na rzeczułce, jest niemal-wyspa (na którą można się dostać po grobli), trzciny, jeszcze trochę kolorowych liści, nieco ptactwa. Bardzo przyjemna wycieczka i nie wiem, czemu tam wcześniej nie poszliśmy. Na pamiątkę mam nasionko:

Trzewiki sprawdziły się znakomicie; pojadą do Polski, żeby mi szanowne bruczki nie załatwiły kolejnej pary butów. Zeszłoroczne – po dwóch tygodniach w PL – musiałam niestety wyrzucić, bo nie dość, że obcasy uległy szpetnemu ściupaniu na krakowskich kamulcach, to jeszcze pod koniec pobytu wykręciłam sobie stopę na jakimś kocim łbie i butek zwyczajnie pękł. No i podróżować na stojąco w busikach będzie łatwiej na płaskim obcasie, jakby co.

1 komentarz:

Mrouh pisze...

Jak patrzyłam na fotkę w czytniku to dałabym głowę, że to fontanna, nie nasionko:-D

Właśnie zajrzałam do paru scrapowych sklepów i stwierdziłam, że niczego mi nie trzeba, chyba chora jestem:-)