sobota, 6 listopada 2010

868. żółty szaliczek raz

W ramach unikania pracy nad kartkami świątecznymi złapałam wczoraj ni z gruszki, ni z pietruszki za szydełko i postanowiłam rozgryźć wzór na szaliczek, który pojawił się jakiś czas temu w House of Art i w ogóle stał się sławny. Na razie mam tyle, prułam z pół tuzina razy, a i tak najzapewniej mam za sobą jakieś kiksy. Trudno – jadę dalej.

Jest to właściwie dzieło nader osobliwe, takie coś do zawieszenia na szyi w celach dekoracyjnych. Cóż, nie pierwszy raz zdarza mi się popełnić coś wyłącznie do mania.

Natomiast na lot do Polski szykuję szydełkowanie afgana, czyli kocyka śniegowego.

Nabyłam nawet w tym celu dziecinne nożyczki z zaokrąglonymi szpicami, coby mnie z nimi do samolotu wpuścili. Mało co w nich metalu no i prędzej by chyba kogoś zadziabał plastikowym nożem, niż takim narzędziem, więc mam nadzieję, że mi ich nie odbiorą. Niemniej jednak planuję spakowanie również plastikowego nożyka w ramach planu awaryjnego. Przecież się nie obędzie bez przecinania włóczki.

Zastanawiam się jeszcze nad planem C, czyli książką? Tłumaczeniem? Gdyby mi nożyk również skonfiskowano... bo przecież wylezę ze skóry bez wystarczającej ilości zajęć. Gdzie te czasy, kiedy człowiek się ekscytował na myśl o samolocie...

W międzyczasie ukleiła się strona o Chicago.

2 komentarze:

Gosik pisze...

super prace, szaliczek idzie świetnie :) ja juz mam go za sobą, czapke też ;) niestety, nie dla siebie, jak to u mnie bywa :D pozdrawiam :)

Wilk w owczej skórze pisze...

Ja pierdziu! Kocyk jest rewelacyjny! Co do szala, to podziwiam, bo ja do tej pory nie mogę rozgryźć tego wzoru z HoA... Zresztą, ja tam w kwestiach szydełkowych jeszcze za mało kumata jestem ;). A Chicago, w Twoim wykonaniu, jest po prostu świetne :)