wtorek, 17 sierpnia 2010

807. niedzielne wyprawy

Udaliśmy się w niedzielę do nowego domu Pisklaka i reszty rodziny, ale po drodze zahaczyliśmy o kilka miejsc. Najpierw Ikea, gdzie miałam szczerą nadzieję popędzić od razu do magazynu, zabrać odnośny pakiet (półeczka na cedeczka) i myk-myk, załatwić rzecz w kilka minut. Aliści na schodach prowadzących od wejścia do magazynu jest znak, że tak nie należy, tylko trzeba najpierw przejść przez piętro. No dobra; T chciał rzucić okiem na kanapy i fotele, ale okazało się, że znajdowały się one na przeciwległym końcu ikeowego labiryntu.

Kanapy i fotele nie dość, że drogaśne, to jeszcze nietakie. Zlecieliśmy na dół, na poziom magazynu. I znowu niespodzianka – nie da się przelecieć na przestrzał, tylko trzeba się przeprawić przez całą popierdułkownię; nawet gdyby znalazło się jakieś tajne przejście, to i tak nie wiadomo, czy nim iść, bo kręta droga namieszała już człowiekowi w orientacji, a sklep jest poprzedzielany ściankami i zasłonami, więc nie wiadomo, gdzie ten magazyn. Nawet, kiedy się go już zaczyna dostrzegać, to i tak trzeba się nawykręcać, bo drogi na wprost nie ma.

Rozumiem, że to chwyt marketingowy, ale mocno irytujący; w drugiej okolicznej Ikei, w Schaumburgu, można sobie chodzić, jak się chce, nie ma labiryntowego przymusu.

Za to następny przystanek spowodował, że zapomnieliśmy o wszelkich aikijowych niedogodnościach; T wypatrzył gdzieś bowiem, zdaje się, że na RoadsideAmerica.com, że w miejscowości Justice, w mauzoleum na Resurrection Cemetery, znajduje się... największy witraż na świecie. Rety! Toż to niebywała gratka dla szkieuek! Ciekawa byłam niemożebnie, co to będzie za okno – a tu okazało się, że mamy do czynienia z całym budynkiem zbudowanym z witrażu.


Jest to konstrukcja trochę nietypowa, bo wielkie, grube kawały szkła zatopione są w betonie, a nie zamieszkują w delikatnych ramkach, ale i tak robi to niesamowite, monumentalne wrażenie. Zresztą – podejrzewam, że beton być musi, bo taka góra szkła musi być strasznie ciężka.

Nie mieliśmy czasu na dokładne przestudiowanie całości, zapewne pojedziemy tam jeszcze kiedyś (no i mamy kolejne niezwykłe miejsce, gdzie można zawlec ewentualnych gości :). Na niższym piętrze są obrazy z Pisma Świętego, od stworzenia świata aż po Apokalipsę; świetna zabawa – wędrowanie dookoła i zgadywanie, co jest przedstawione na olbrzymich panelach, a potem w gablocie można sobie przeczytać werset naprowadzający.

Na górze byliśmy tylko chwilkę, ale tam są chyba raczej motywy historyczne albo jeszcze inne, bo o traktorach i zębatkach nic w Biblii nie było :)

Najbardziej podobał mi się witraż o czworakiej roli – siewca rzuca ziarno, jedno pada na drogę i jest wydziobane, drugie – na skałę i roślinka szybko usycha, trzecie – wykiełkowało, ale zadusiły je chwasty, a czwarte rośnie sobie pięknie i przynosi plony różnej jakości.

Tu zapewne przedstawiony jest król i psalmista Dawid; nie bardzo rozumiem te statki, ale możliwe, że zahaczamy tu o następny panel o budowie świątyni przez Salomona, któremu, o ile pamiętam, król Tyru przysłał drogą morską rozmaite materiały.

I jeszcze jeden przykład – Nowe Jeruzalem z Objawienia, z rzeką żywota i uzdrawiającymi drzewami.
Najbardziej niesamowite, wręcz nieziemskie wrażenie robiła ściana oświetlona akurat promieniami słońca; w ogniu, na którym pieczono paschalnego baranka, małe czerwone szkiełka jarzyły się jak rozpalone węgielki, a cały korytarz zanurzony był w różnobarwnym świetle.

Koniecznie, koniecznie trzeba tam jeszcze wrócić; resztę zdjęć można będzie zobaczyć w albumie na Picasie. Pięknie byłby też zobaczyć ten budynek w nocy, podświetlony od środka.

2 komentarze:

Mrouh pisze...

wow, szkieukowa ziemia obiecana:-) imponujący budynek, światło niesamowite!

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

ale szkieuka!!!!