środa, 11 sierpnia 2010

804. Bittersweet, czyli Good Bye Chicago, Welcome New York

Kuliżanka z sąsiedniego biurka wynosi się do Nowego Jorku, na stałe, co było jej marzeniem, więc w zasadzie należy się cieszyć. Niemniej jednak spędziłyśmy razem w tej firmie niemal dekadę, przez większość czasu działając wspólnie na codzień i przekopując się przez pewne projekty, ktore stanowiły nie lada wyzwanie. Jest mi zatem ciut smutno, że już nie będzie wołania przez dziuplową ścianę „hey dude, can you email it to me?” Zamiast tego będę dzwonić na Manhattan, w samo serce.
Pożegnalna kartelucha, znowu różowa, aż trudno mi w to uwierzyć:

I jeszcze jedna różowinka, z weekendowego wysypu. Teraz muszę zrobić defragmentację kraftpokoju, bo mi znowu nawyłaziło wszystkiego z szufladek i pudełek. Mam nawet zbiornik retencyjny w postaci pudełka wielkości mniej więcej po butach, gdzie trzymam najbardziej potrzebne przedmioty, ale i on trochę się przelewa. Trudno, nie jestem odkładaczem-wszystkiego-na-miejsce-zaraz-po-użyciu.

2 komentarze:

Mrouh pisze...

Ło tam od razu "róziowa"! Cos w końcu trzeba robić z tymi różowymi kartonikami, które się człowiekowi trafiają, zmarnować się nie powinny wszak:-) Sprynie te mapki z przodu i z tyłu, gdybys zrobiła jeszcze tył "do góry nogami" to gdyby sie koleżance znudził "New York, new Yooork" po odwróceniu kartki miałaby od razu powitalną z powrotem w Chicago- z mapką, gdyby się drogi zapomniało:-) hehe:-) A druga- fiolet na osłodę tego różowego, Może człowieka czasem najść "faza" na taki kolor, ot tak, "just because":-)

kasia | szkieuka pisze...

uaaa ale okazuje sie, ze musze przerobic - bo nie wiem skad mi sie wzielo "welcome New York", skonsultowalam ze znajacymi sie i powinno byc "hello". Takie wyrazenie, ot co.
Masz racje, chyba wlasnie przechodze jakas rozowa faze... A to chyba najostatniejszy kolor w kolejce moich upodoban.