sobota, 26 czerwca 2010

774. jak to z czytaniem bywa

W którymś portalu wyczytałam wczoraj, że czytanie internetu człowieka ogłupia w takim sensie, że ma potem trudności z przebrnięciem przez dłuższe teksty. Zdaje się, że niestety odczuwam to na własnej skórze - ciężko mi czytać książkę przekraczającą 200-300 stron, mam tendencję do czytania tylko pierwszej połowy paragrafu, a potem pędzę do następnego. Za nic nie mogę dojechać spokojnie do końca powieści - oszukuję i sprawdzam, jak się skończy, albo, co gorsza, przelatuję streszczenie w internecie :)

Tak się rzecz miała z "Czarownicami z Salem Falls", właśnie niby-że skończonymi, bo jakąś ćwiartkę sobie odpuściłam, wiedząc już, co nastąpi na końcu. Powieść nadgryzł następnie T, ale już trzeba było ją oddać do biblioteki, więc na drugi dzień popędziłam i wypożyczyłam ją z powrotem, coby miał na długie siedem godzin lotu wiadomo-gdzie. (Nawiasem mówiąc, oboje przeczytaliśmy też "Świadectwo prawdy" tej samej autorki i stanowczo polecamy.)

Skoro już byłam przy polskiej półce (a właściwie trzech - ku mojej radości polski księgozbiór w lokalnej librarii systematycznie rośnie, ostatnio na skutek tego, że zakupiono komplet Zmierzchów, zajmujących z pół metra półkoprzestrzeni), to przywlokłam i babską książeczkę - "Zazdrośnicę". Przeleciałam w kilka godzin, czasem czytając co drugą stronę, bo język jest raczej wulgarny, a treść pustawa. No, jeśli "elita" typu wybitne pracownice laboratorium DNA miały by prezentować tego rodzaju chamstwo, jak wynika z niniejszego dzieła, to ja dziękuję...

Przyciągnęłam też pozycje mądrzejsze, na przykład o travel writing, jak opisywać wyprawy, a to w związku z maleńką fuszką, jaką ostatnio zaczęłam, a mianowicie tworzeniem małych artykułów podróżniczych. Czekam też na książki z Amazonu, zakupione za jednego centa (poważnie, plus $3.99 za przesyłkę :D). Celem zapoznania się z istniejącym piśmiennictwem wypożyczyłam też "Worlds to Explore" - zbiór opowieści podróżnych z National Geographic i okazało się, że autorem wstępu jest niejaki Simon Winchester, który to Simon wyskakuje zewsząd z nadzwyczajną częstotliwością, jeśli się zacznie gmerać w literaturze podróżniczej. Sam napisał rządek książek, a do tego jest autorem rozmaitych wstępów, redaktorem antologii i tak dalej.

Moja przygoda z Simonem zaczęła się od tego, że w telewizji był z nim wywiad o książce "The Meaning of Everything" - historii tworzenia słownika oksfordzkiego. Zakupiłam, przeczytałam, aczkolwiek z problemami, bo gość pisze gęstą jak na mnie angielszczyzną, z mnóstwem słówek, których w życiu nie widziałam. Ambitnie zamówiłam też "Krakatoa", ale wypada chyba mi przyznać, że połamałam sobie na tym zęby i nie dojechałam nawet do połowy.

Tak, że z czytaniem jesteśmy na jakiś czas ustawieni; tym bardziej, że dotarł właśnie najnowszy numer National Geographic i co napocznę jakiś tekst, to po raz tysięczny zachwycam się światem. A tu czeka sprzątanie, goście mają przyjść, tyyyyyyle jeszcze do zrobienia... literki odkładam na później. I te czytane, i pisane.

3 komentarze:

Monika Skrzypek pisze...

:-)
A czytałaś tej autorki "Dziewiętnaście minut"? W zeszłym roku to była nowość w Polsce, ale u cię to już pewnie nie świeża bułeczka ;-) W każdym razie ksiażkę bardzo polecam, to jedna z tych, co robią dziurę w mózgu i drążą, drążą... Podobnie jak "Bez mojej zgody". Bo przez "Jak z obrazka", "Zagubioną przeszłość", "Jesień cudów" i "Dziesiąty krąg" przebrnęłam bez fajerwerków.
Nie wiem, jak to jest z tym rozleniwianiem przez internet, ja z kolei męczę się nieziemsko czytając dłuższe teksty na monitorze, nie skończyłam żadnego e-booka, natomiast książki jako takie uwielbiam. Ja to zresztą jestem fetyszystką, lubię sobie książkę podotykać, pomiziać i powąchać ;-) Ot, taka ze mnie skamielina ;-))
Fuszek gratuluję, masz potencjał do takowej :-)
Buziaki!

Unknown pisze...

Internet może i rozleniwia, ale są takie książki, które po prostu warto przeczytać w całości. Ostatnio dla przykładu przeleciałem po raz kolejny przez Kongres Futurologiczny Lema. Pomimo że czytałem go już nie raz i doskonale wiediałem co będzie za chwilę, to połknąłem go z przyjemnością, bo ten język... Przy okazji doszedłem do wniosku, że przy Lemie jestem prostakiem językowym :)

Mrouh pisze...

Ha, ja chomikuję ksiązki pani Picoult po angielsku, z czytaniem idzie mi gorzej. Ale po polsku kilka zaliczyłam, a pierwsze zetknięcie miałam przez film chyba na podstawie "Świadectwa prawdy". Lubię ją bardzo, choć miewa lepsze i gorsze dzieła- nie podobał mi się zupełnie Dziesiaty Krąg np. Mimo wszystko chyba zawsze jest lepsza niż Zazdrosnica:-)