czwartek, 24 czerwca 2010

772. wspólnymi siłami o malinach i tornadzie

Dzisiejszy post jest właściwie wspólny, bo fotki są autorstwa T. Mój aparacik w niesprzyjających okolicznościach świetlnych nie sprawuje się jednak tak dobrze, jak jego wypasiony sprzęt, ale takie było zamierzenie - jeden aparat to szybkiego pstrykania i jeden poważniejszy.

Zawaliłam wczoraj kuchnię malinami, jagodami i truskawkami, bo nadejszła pora robienia mrożonek na długie, zimowe dni. Bardzo lubię tę czynność, sporo podjadam - nawet T się wczoraj skusił na maliny, choć zwykle trzyma się z daleka od owoców. Oto niewielka część zapasów:

Dzień był wielce burzliwy - rano grzmotnęło tak, że na zakładzie zabrzęczały wszystkie okna. Przez dzień polewało, pogrzmiewało, a na sam koniec, kiedy słońce już niemal zjeżdżało za linię zachodu, pojawiła się tęcza i przedziwny żółty blask:

Wcześniej jednak, gdy zajechałam pod meksykański supermarket, źródełko niedrogich owoców do mrożenia, włączono syreny tornadowe. W ogóle mi się to nie podobało, ale cóż było robić, pomaszerowałam do sklepu z nadzieją, że ma mocne ściany :)
Wcześniej jednak pozwoliłam sobie nakręcić filmik, na którym wizja jest dość nudna, ale na fonii wyraźnie słychać burzę i rzeczoną syrenę. Miałam wrażenie, że za chwilę przebije się przez chmury ogromniasty spodek albo inny niezidentyfikowany obiekt latający.

2 komentarze:

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

fajne masz podejście do wszelkiego rodzaju tamtejszych kataklizmów;)))

kasia | szkieuka pisze...

Pewnie gdybym raz doświadczyła tornada, to pewnie bym pędziła w takich okolicznościach do schronu; póki co, tak się nie zdarzyło, to można podchodzić z humorem... i mam nadzieję, że tak zostanie :)