Nie za bardzo lubię przedwakacyjne tygodnie, bo zawsze jest do zrobienia więcej, niż by czas pozwalał, przynajmniej na luzie. I na zakładzie, i w domciu. Na szczęście wszelakie zakupy zrobiliśmy już wcześniej, zostały tylko jedzeniowe. Górę sprzętów zaczęliśmy już usypywać w kraftowni dawno, więc i to nie będzie czekało na ostatnią chwilę. Jeszcze muszę tylko skończyć Xsięgę – nasz prywatny przewodnik, spakować gromadziennik, ciuchy, mycie, papu, kuchnię.
Co robię oprócz tego... krafciki, których nie mogę jeszcze pokazać :) Piszę podsumowanie wyzwania herbacianego w imaginarium i napawam się pomysłowością współkrafciarek.
Wypełniam formularz do spisu powszechnego, bo dziś trzeba go wysłać.
Przygotowuję skórki do kandyzowania – nowa tradycja wycieczkowa. Zanoszę obrane pomarańcze do pracy, bo ktoś musi nam je pomóc jeść.
Urządzam przedwakacyjną prezentację z dzieciakami od polskiego – wakacje będą trwały przez trzy lekcje, zawsze coś. Nawet dość się udało. Aha, piszę jeszcze zestaw ćwiczeń na zadanie na owe wakacje, coby nie pozapominali.
Zabawiam wnusię, która zjawia się dość niespodziewanie z wizytą – skrzeczy sporo, ale jak się potem uśmiechnie, to wrzaski od razu się wybacza.
Zmieniam olej w pojeździe. Zawożę autko do dilera, bo coś w nim ciut grzechocze. Wymieniają kolumnę kierownicy (?).
Kończę kilkunastostronicowe tłumaczenie. Oddaję książki do biblioteki. Uczę w kościółku nowej piosenki. Płacę rachunki. Zmieniam w banku konto długoterminowe, bo właśnie dzisiaj dojrzało.
I jeszcze robię takie coś – krafcik w sam raz na prima aprilis. Ktoś zgadnie, z czego to jest zrobione? :)
2 komentarze:
podobne do siersci psa, ja takei cos wyczesuje z mojego.
...może bardziej z kota.......
Prześlij komentarz