Ta-dam! Drugą część eksperymentu bibułkowego można uznać za udaną – i jest to udanie się w sensie pozytywnym, tzn. nie chodzi o to, że dowiedzieliśmy się, co nie działa :)
Wróciłam wczoraj do domciu, zrobiłam obiady na trzy dni, a potem zabrałam się za ciąg dalszy doświadczeń... Okazało się po pierwsze, że ciut kolorów popsikanych rano wodą jednak się przeniosła – chociaż niedużo i na jasne bibułki. Zamieniłam więc wodę w psikaczu na wybielacz, nacięłam nowego papieru... i jazda!
Powyżej są przykłady rezultatów. Obserwacje mam takie, że kiedy się te świstki suszy suszarką do włosów, to wybielone plamy bardzo jaśnieją. Suszyć można nawet na własnym brzuchu (inaczej łopoczą bardzo i trudno w nie trafić), ale trzeba do tego ubrać stary podkoszulek, bo wybielacz oczywiście robi plamy.
Można też wybielaczem malować, albo tworzyć liniowe i symetryczne wzory poprzez składanie bibułki i malowanie wybielaczem tylko po kantach.
Najlepiej kolor traciły bibułki ciemniejsze, szczególnie zaś zielona, która bladła (bledła?) na słoneczno-żółto.
Jeden z produktów wykorzystałam od razu w karteczce z akcentem francuskim:
2 komentarze:
Fantastyczne wzory wychodzą! A ja wciąż nie nabyłam bibułki na barana:-)
świetny efekt!!!
Prześlij komentarz