czwartek, 4 lutego 2010

koneserzy kawy z cpn-u

Najsampierw zaznaczyć należy, że choć samo hasło „CPN” nie przystaje do naszych wypraw ani regionem, ani miejscem w historii, to tak się jakoś przyjęło, że czy to Shell, Chevron, Love czy inne BP, jedzie się na CPN. Na CPNie kupuje się paliwo dla autka (zwanego szerszeniem) oraz dla nas, w postaci kawy.

I teraz pewnie smakosze kawy spadają ze zgrozy pod stół, bo kto to widział ekscytować się napojami ze stacji benzynowej? W naszym jednak przypadku ta kawa wiąże się nierozerwalnie z jechaniem na wycieczkę i dzięki temu smakuje. Wiadomo, inaczej, niż w domu; wiadomo, że jakość bywa taka-sobie, ale jednak ten związek emocjonalny stoi powyżej wszelakich uprzedzeń.

Raz chyba tylko zdarzyło mi się nie wypić cepeenowej kawy, ale nie pamiętam już, czy sama w sobie była paskudna, czy też stała się niepitna na skutek moich własnych eksperymentów. Na niektórych większych stacjach znajdują się bowiem całe kawowe laboratoria. Po pierwsze – kawa zwyklinka, albo bezkofeinowa, albo kolumbijska, śniadaniowa itd. Do tego gorąca czekolada z ekspresu, którą lubię sobie domieszać (raz w Wyoming spowodowało do zamieszanie w rozumie kasjerki, która nie wiedziała, jak ten zakup wpisać do kasy, hehe.) Dalej – śmietanki: w proszku, albo w płynie, śmietankowe i smakowe. Cukier, rzecz oczywista, trzcinowy, brązowy, słodziki. Syropy w butelkach na kręciołku – klonowy, malinowy, jakieś tam inne. Posypki: cukier waniliowy, cynamon, gałka muszkatołowa. A, i jeszcze dobrze jest wrzucić na dno kilka kostek lodu z maszyny z colą, coby kawa od razu nadawała się do konsumpcji.

No i wychodzi mi potem czasem taki zajzajer, że mało kto by się za niego złapał, a ja takie eksperymenta lubię. Urozmaicają jazdę, szczególnie jeśli zasuwa się kilkaset kilometrów nieciekawym hajłejem, dążąc do ciekawszego celu. Dają też potrzebnego rano kopa po wyturlaniu się z motelu bądź namiotu. I jest to jedyna okoliczność, kiedy piję gorący napój ze styropianu albo plastiku, bo jeśli tylko w okolicy są naczynia ceramiczne, to za tymczasowe się nie złapię, fuj.

A czasem, gdzieś w środku Nigdzie, znajdzie się malutki CPNik zaopatrzony w jeden rodzaj kawy na podgrzewaczu gdzieś w kątku i wtedy człowiek też się cieszy, że w ogóle jest.

I tak sobie piszę o tej kawie, bo tęskno mi do wiosny, do jechania choćby niebardzodaleko, a co dopiero do większej wyprawy. Żeby można było się przemieszczać i myśleć jak Koziołek Matołek, że „auto jak makaron długą drogę wciąż połyka”. Nawet bym nie bardzo marudziła, gdyby trzeba było wyjechać na noc albo o trzeciej nad ranem. Na razie pozostaje jazda palcem po mapie i komponowanie wypraw na wiosnę i lato. Przecież ten śnieg kiedyś w końcu stopnieje.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dzien dobry:)
Dzieki za pezemily eseik o kawie, od razu sie dzien inaczej zaczal:)
pozdrawiam
doska

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

cudnie to napisałaś...wszystkie filmy o drodze mi przed oczami stanęły...

a śnieg stopniej..kiedyś napewno..prawda?...
:)