Po niejakiej przerwie wróciliśmy dzisiaj do lekcji - zdobyczą jest może to, że już chyba możemy przejść do następnej końcówki, do drugiej osoby liczby mnogiej. Potem jeszcze trzecia... uffffff, jak już im to wbiję na stałe do łepetynek, to naprawdę będzie święto.
Olek dzisiaj koniecznie chciał wiedzieć, jak się mówi po polsku space shuttle - wahadłowiec; nie dał się przekonać do zwykłej rakiety, którą już znamy. Dzieciaki piszą krótkie historyjki na kształt pamiętnika. Starsze nie skorzystały niestety z fantazji, a Olek właśnie, z którym mam wiecznie kosmiczne problemy dyscyplinarne, oświadczył, że w przydzielony sobie piątek leci na Księżyc wielkim, nowym wahadłowcem. Wiezie ze sobą sto robotów, pizzę, steki, kiełbasę i żeberka. Po wylądowaniu buduje dom i na dwa lata siedzi na Księżycu. I o to chodziło!
W drodze powrotnej zahaczyłam o sklep zarekomendowany przez Prezydencję - It's Our Earth. Trochę tam staroci i sporo recyklingowych przedmiotów typu miski z winylowych płyt, notesy w okładkach z tablic rejestracyjnych, bransoletki z uchwytów otwierających puszki, torebki z papierków po cukierkach.
Najfajniejsza zdobycz trafiła mi się jednak na koniec - zahaczyłam o sklep drugiej szansy, a tam - dwa wielkie tomy starego słownika całkiem za darmo! W słownikach mnóstwo małych rycinek. Mniam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz