W tym powycieczkowym tygodniu walnęłam w grunt pracowy wyjątkowo twardo - z jednej strony mozna się było tego spodziewać, ale z drugiej - gdyby harmonogram najtrudniejszego katalogu w całym roku był taki, jak zapodano na początku, to bym teraz nie musiała wszystkiego robić na zapalenie płuc.
A tak - to z trudem dobiegam do końca tego maratonu i z utęsknieniem czekam na jutrzejszą sobotę, kiedy to w ciszy i spokoju i nawet przez sekundę nie myśląc o tym katalogu, będę sobie dłubać tłumaczenie, robić zakupy i może - kto wie - coś się upiecze. Włosy zafarbuje. Kraftnie jakąś karteczkę.
Na zakładzie znowu lodownia, więc mimo ciepełka na zewnątrz siedzę w grubych skarpetkach i swetrze albo chuście. Wróciło tradycyjnie odnawiające się przeziębienie, bo przecież jeśli się siedzi 8-9 godzin w takich warunkach, to nic dziwnego.
Narzek-narzek.
Za to skończyłam oglądać na Tubce Rodzinę Połanieckich i z rozpędu obejrzałam też Nad Niemnem. Połanieccy przy Korczyńskich wysiadają. Pochlipałam się oczywiście w co ckliwszych momentach, a co.
Byle do weekendu. Jeszcze niecałe trzy godzinki.
2 komentarze:
a ja tam ci tej lodowni zazdraszczam;> bo ja dla odmiany w terrarium jakims pracuje,wiecznie gorac, i juz nie mam sie w co rozbierac;) chetnie zapadlabym sie w jakies skarpety i sweter a tu d.. , gorac jak cholera:/
zdrowia , ciepełka i odpoczynku :-DD
Prześlij komentarz