Jako że zwiedzaliśmy różne segmenty Gór Kaskadowych, zgodnie z nazwą spadającej wody było zatrzęsienie: od maleńkich ciurczków czy kropelek kapiących ze skały nad głową aż po solidne kaskady z mnóstwem litrów wody na sekundę.
W kaskadowym parku narodowym jest mała elektrownia na rzece, a przy niej - ogród oraz ciekawy, wielopoziomowy wodospad, który wyjadł w skałach pokręcone przestrzenie. Trudno było zrobić zdjęcie całości, więc tu mamy jeden z odcinków:
Na Mt Rainier, jak już wspomniałam, była mgła, ale po drodze zatrzymaliśmy się przy pięknych Narada Falls, a nawet zaszliśmy do ich podnóża.
Przy Visitor Center miało jedynie sens podejście wśród śniegów i kwiatów do kolejnej spadającej wody - stąd ta mła.
A teraz zaczynamy jazdę nad Kolumbią. Najbardziej znane są Multnomah Falls z charakterystycznym mostkiem pośrodku; w sumie różnica wysokości wynosi 190 m i - uwaga - wdrapaliśmy się na samą górę!
Następny przystanek był przy Horsetail Falls, też łatwy dostęp, przy ulicy.
Potem planowaliśmy dojście kanionem, po strumieniu, do najniższego z Oneonta Falls. Niestety - GPS (czyli ja) miał kryzys i zamiast stanąć w miejscu różowej kropki, zatrzymaliśmy się jakieś 100 metrów dalej. Wywędrowaliśmy na górkę pomarańczową ścieżką, zapędziliśmy się na prawo, ale nic tam nie było. Powrót. Doszliśmy do tego wodospadu, ale... od góry, nad kanionem. Zaczęliśmy wędrować kamienistym strumieniem jeszcze trochę w górę...
Wodospad, choć piękny, stanowi pewną przeszkodę. Nie chcieliśmy wracać tą samą drogą, więc szwagier zaproponował chaszczowanie po stromym brzegu, że niby zaraz będzie ścieżka.
No i była, tylko wcześniej się dość dobrze uciaraliśmy glebą i zielenią :)
Ścieżka owa zaprowadziła nas do kolejnego szumu, pod który można było nawet wejść do dość sporej groty. Ale Frajda! Oglądanie wodospadu od lewej strony.
Do zaplanowanego kanionu też w końcu dotarliśmy, a co. Baaaardzo okrężną drogą :) Wszyscy byli zadowoleni.
Okazało się jednak niespodziewanie, że wejście do wąwozu zablokowane jest gigantycznym spiętrzeniem pni, które trzeba najsampierw sforsować.
Byliśmy dzielni. Znaleźliśmy się wreszcie w kanionie.
Jak na ironię - do zaplanowanego wodospadu nie doszliśmy, bo tuż przed nim, na ostatnim zakręcie, była lodowata woda wyżej pasa. No, a takie hardkory to my znowu nie jesteśmy :)
A w ogóle to zrobiłabym sobie jakiegoś krafta. Niby się odrobinkę dłubie gdzieś tam po kątach, ale w takim tempie nic rozsądnego nie powstanie. A mam już dwa następne pomysły w kolejce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz