Dotarlismy w piatek do Seattle, wyjecalismy na Space Needle, ale z fabryki Boeinga zrezygnowalismy - raz, ze kolejka do wiezy byla, dwa - korek na autostradzie. Nocleg znalazl sie bez wiekszych klopotow w Betonie - miasteczku Concrete o rzut beretem od Narth Cascades National Park.
W sobote wyspinalismy sie na przepiekna przelecz - 5 godzin wedrowania, pol kilometra wysokosci. Widoki jednak byly niesamowite, w tym gorskie kozy z mala kozka. Szare skaly, zielone laki i iglaki, bieluski snieg, niebieskie niebo... Pogoda trafila sie doskonala, a poza tym wczesnoporanna wedrowka nie dogrzala nam zbytnio w kosci. Tyle, ze dorobilam sie dwoch wiegasnych bombli na pietach :(
Wieczorem ccielismy koniecznie zalapac sie na prom z Keystone do Port Townsend, skracajacy baaaaardzo przeprawe na Polwysep Olimpijski. Zestresowalam sie conieco, bo kiedy zadzwonilam do rejestracji, to maszyna z buta poinformowala, ze wszystkie miejsca zajete. Dopiero za ktoryms razem zorientowalam sie, ze to tylko rezerwacje typu "advanced" sa zajete, a i tak mozna przyjechac i jeszcze wpuszcza. Tak tez sie i udalo, ku naszej wielkiej radosci - nawet dwie godziny wczesniej, niz zamierzalismy :)
Kolejny nocleg niedaleko Port Townsend wlasnie, w fajnym domku z kuchnia, sypialnia i licznymi sladami kobiecej reki typu firaneczki, kwiatuszki itp. Po gorskim wedrowaniu spalismy jak zabici.
Dzisiejszy dzien polegal glownie na jechaniu przez lasy iglaste - do niby-ze goracyc zrodel, ktore zostaly praktycznie cale obudowane basenikami i tylko mala parujaca rzeczulka jest na wolnosci. Nie byla to jednak trasa stracona, bo przeszlismy pieknym szlakiem wsrod kilkusetletnich drzew. (Wokol parku biegnie obwodnica, z ktorej wjezdza sie w "ostrogi" prowadzace do roznych atrakcji, wiec niestety trzeba zawsze wracac na obwodnice ta sama droga.)
Najwieksze wrazenie zrobil na nas las deszczowy Hoh - niezbyt dluga, zaledwie milowa trasa, ale idzie sie godzine, bo co kilka krokow robi sie zdjecia. Niesamowite, dlugasne brody wiszace z galezi, wszystko zawalone zielonym zyciem, do ostatniego milimetra. Ile jest na swiecie rodzajow mchow! I porostow!
Potem jeszcze zatrzymalismy sie nad Oceanem, zeby zobaczyc slynne seastacks, skalne kolumny na plazy i w wodzie. Znowu piekno, troche zlowrogie i chmurne.
Teraz wreszcie dotarlismy do miejscowosci Olympia i calkiem znienacka w tanim motelu u Poludniowego Koreanczyka jest internet. Pokoj trafil sie taki wielki, ze mialam obawy, czy dosiegniemy oczami z lozek do telewizora :)
Plan na jutro - Mt Rainier od strony poludniowej z kilkoma wodospadami i malym szlakiem, a potem jazda na poludnie do Gory sw Heleny i dalej w strone Portland.
Dobrze, ze wymyslono aparaty cyfrowe, bo to cale piekno byloby nie do spamietania.
1 komentarz:
Dobrze, że wymyślono aparaty cyfrowe i internet. Oraz że w internecie jest plan podróży west coast trip 2009 i można dzięki temu popatrzeć, gdzie możecie być.
Pozdrawiam
R.P.
Prześlij komentarz