poniedziałek, 6 lipca 2009

546. struktury

Ostatnie trzy dni minęły w pędzie wycieczkowym – chyba blisko tysiąc kilometrów przebyliśmy, wśród niezliczonych przystanków i , rzecz jasna, mnóstwa zdjęć. Oczywiście mam nadzieję, że jeszcze przed Wyprawą uda mi się je wrzucić na pikasę i oczywiście może mi się to nie udać w świetle całej listy rzeczy do wykonania.

Ale do rzeczy. Podzieliłam sobie wrażenia na dwie grupy – natury i struktury. Kto powiedział, że wszystko ma być chronologicznie? Wybór zaledwie kilku fotek i tak był trudny...

W piątek zatem udaliśmy się do Milwaukee. Gwoździem programu było zwiedzanie browaru Millera – nie dość, że za darmo, to jeszcze dostaje się w prezencie trzy próbki piwa dość znacznej wielkości. Skorzystałam z kilku łyków, resztę przekazując szwagrowi, wielkiemu amatorowi i znawcy złotego napoju. Wycieczka przechodzi przez rozlewnię, magazyn i sztuczną jaskinię, gdzie w dawnych czasach przechowywano piwo. Następnie dostaje się rzeczone próbki, a potem można jeszcze wyspinać się w upale po kilkudziesięciu schodach do hali, gdzie mieszkają wielkie kotły (uczestniczy mniej więcej 15% spośród tych, którzy szli PRZED otrzymaniem próbek piwa.)

Potem oglądaliśmy jeszcze ze wszystkich stron świetny budynek muzeum sztuki w Milwaukee, z otwieranymi skrzydłami na dachu. Autorem jest pan Calatrava, ten sam, który zaprojektował najnowszy wieżowiec w Chicago, niesamowitą „śrubę”, docelowo najwyższą w Mieście; niestety, budowa utknęła na skutek kryzysu.

Już w Illinois zaglądnęliśmy do Illinois Beach State Park w Zion, a potem do elektrowni atomowej.
Sobota – wycieczka z Tomkiem pod tytułem „Tygiel narodowościowy”. Przelecieliśmy przez budowę, krzywą wieżę w Niles, pomnik katyński na jednym z cmentarzy, Jackowo, na Meksykowie zjedliśmy lunch w knajpce, gdzie jako jedyni nie mówiliśmy po hiszpańsku, okolice murzyńskie nas wystraszyły, na Chińczykowie zakazano nam robić zdjęcia w sklepie z dziwną żywnością (dla Chińczyków zupełnie normalną, ale suszone koniki morskie, jelenie rogi, rybie pęcherze i wielkie huby stanowczo nam nie podchodzą.)

W Chinatown mają sporo fajnych kafelków, a nawet całą ceramiczną ścianę w pięknych kolorach.

Przeskakując między kroplami deszczu wpadliśmy jeszcze do małego parczku nad rzeką, gdzie za każdym razem zachwyca mnie jeżdżący w dół i w górę most kolejowy, a tym razem nawet jechał po nim pociąg!

W drodze powrotnej był jeszcze krótki przystanek na Archer w Gilmarcie, potem jeszcze kamień pamiątkowy Wałęsy i... grób Ala Capone’a przy Roosevelt Road. O, i jeszcze gdzieś po drodze trafiliśmy na żydowski college :)

Wczoraj wreszcie wybraliśmy się nad Mississippi. Oczywiście zajechanie tam bez przystanków nie było możliwe, więc wsadziliśmy nos do Apple River Fort w miasteczku Elizabeth. Mississippi Palisades były przepiękne... rzeka prawie że nie mieści się w ludzkiej percepcji.

Po drugiej stronie, w Iowa, jest fajny most z obrotowym przęsłem. Chłopaki powędrowały aż na koniec torów, skąd widok mógłby być najgorszym koszmarem maszynisty...

Na koniec – rzut oka na elektrownię atomową w Byron; troszkę z duszą na ramieniu, bo zdaje się, że zwróciła na nas uwagę ochrona, ale nawet nie pytali po co nam tyle zdjęć. Przecież wyglądamy tak niewinnie.

1 komentarz:

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

pięknie świat nam pokazujesz i ciekawość jego zaspokajasz...
a ja mam jescze kilka pytań - szczegóły na moim poletku ;-))