Ale do rzeczy. Podzieliłam sobie wrażenia na dwie grupy – natury i struktury. Kto powiedział, że wszystko ma być chronologicznie? Wybór zaledwie kilku fotek i tak był trudny...
W piątek zatem udaliśmy się do Milwaukee. Gwoździem programu było zwiedzanie browaru Millera – nie dość, że za darmo, to jeszcze dostaje się w prezencie trzy próbki piwa dość znacznej wielkości. Skorzystałam z kilku łyków, resztę przekazując szwagrowi, wielkiemu amatorowi i znawcy złotego napoju. Wycieczka przechodzi przez rozlewnię, magazyn i sztuczną jaskinię, gdzie w dawnych czasach przechowywano piwo. Następnie dostaje się rzeczone próbki, a potem można jeszcze wyspinać się w upale po kilkudziesięciu schodach do hali, gdzie mieszkają wielkie kotły (uczestniczy mniej więcej 15% spośród tych, którzy szli PRZED otrzymaniem próbek piwa.)
Potem oglądaliśmy jeszcze ze wszystkich stron świetny budynek muzeum sztuki w Milwaukee, z otwieranymi skrzydłami na dachu. Autorem jest pan Calatrava, ten sam, który zaprojektował najnowszy wieżowiec w Chicago, niesamowitą „śrubę”, docelowo najwyższą w Mieście; niestety, budowa utknęła na skutek kryzysu.
Już w Illinois zaglądnęliśmy do Illinois Beach State Park w Zion, a potem do elektrowni atomowej.
W Chinatown mają sporo fajnych kafelków, a nawet całą ceramiczną ścianę w pięknych kolorach.
Sobota – wycieczka z Tomkiem pod tytułem „Tygiel narodowościowy”. Przelecieliśmy przez budowę, krzywą wieżę w Niles, pomnik katyński na jednym z cmentarzy, Jackowo, na Meksykowie zjedliśmy lunch w knajpce, gdzie jako jedyni nie mówiliśmy po hiszpańsku, okolice murzyńskie nas wystraszyły, na Chińczykowie zakazano nam robić zdjęcia w sklepie z dziwną żywnością (dla Chińczyków zupełnie normalną, ale suszone koniki morskie, jelenie rogi, rybie pęcherze i wielkie huby stanowczo nam nie podchodzą.)
W Chinatown mają sporo fajnych kafelków, a nawet całą ceramiczną ścianę w pięknych kolorach.
Przeskakując między kroplami deszczu wpadliśmy jeszcze do małego parczku nad rzeką, gdzie za każdym razem zachwyca mnie jeżdżący w dół i w górę most kolejowy, a tym razem nawet jechał po nim pociąg!
W drodze powrotnej był jeszcze krótki przystanek na Archer w Gilmarcie, potem jeszcze kamień pamiątkowy Wałęsy i... grób Ala Capone’a przy Roosevelt Road. O, i jeszcze gdzieś po drodze trafiliśmy na żydowski college :)
Po drugiej stronie, w Iowa, jest fajny most z obrotowym przęsłem. Chłopaki powędrowały aż na koniec torów, skąd widok mógłby być najgorszym koszmarem maszynisty...
Wczoraj wreszcie wybraliśmy się nad Mississippi. Oczywiście zajechanie tam bez przystanków nie było możliwe, więc wsadziliśmy nos do Apple River Fort w miasteczku Elizabeth. Mississippi Palisades były przepiękne... rzeka prawie że nie mieści się w ludzkiej percepcji.
Po drugiej stronie, w Iowa, jest fajny most z obrotowym przęsłem. Chłopaki powędrowały aż na koniec torów, skąd widok mógłby być najgorszym koszmarem maszynisty...
1 komentarz:
pięknie świat nam pokazujesz i ciekawość jego zaspokajasz...
a ja mam jescze kilka pytań - szczegóły na moim poletku ;-))
Prześlij komentarz