Wyhamowujemy dziś conieco z wycieczkowaniem, to znaczy ja – szwagier wybrał się samodzielnie do Wietrznego Miasta, poszwendać się po Michigan Avenue z przyległościami. Rano jeszcze była bonusowa atrakcja w postaci lokalnego kongresmena rozmawiającego z ludnością na stacji kolejowej.
Wczoraj zaś wsadziliśmy nos do wiatraka w Batavii, nad Fox River. Piękne miejsce, pełne niespodzianek: a to zegar słoneczny z ciekawym napisem, a to jakaś niby-egipska rzeźba, a to betonowa kaczka, sztuczne ruiny oplatane zielskiem, dawna klatka dla niedźwiedzi, pole grążeli żółtych (nie mylić z grzybieniami białymi :D)... i sporo kwiatów, ale jakoś mi się same różowe sfotografowały.
[Więcej zdjęć z ostatnich wypraw jest w pierwszym linku po lewej.]
2 komentarze:
Zazdroszczę Twoich przygód:)
Piękne miejsca:):):)
Pozdrawiam:)
dzieki, pozdrawiam wzajemnie... trzeba jezdzic i ogladac, bo jakbysmy czasem na tzw. stare lata utkneli gdzies w jednym miejscu, to przynajmniej bedzie co wspominac :)
Prześlij komentarz