Weekend był w znacznym stopniu kurodomowy - szorowanie pryszniców, zakupy, pitraszonko (całkiem zwyczajne mielone, nie żadne wymyślne przepisy tym razem), odkurzanie (nie lubię odkurzacza, szczególnie w porze bardzo wilgotnego powietrza, bo ustrojstwo nie chce jeździć po wykładzinie), kościółek polski, kościółek angielski...
Tomuś za to zakończył swoje najnowsze dzieło - zafugował płytki przy wejściu. Nie mogę się na-ochać i na-achać, jakie to polepszenie w porównaniu z paskudną już w tamtym miejscu wykładziną, którą był usunął. Kot odkrył, że w upalną pogodę bardzo fajnie jest się na tych płytkach rozciągnąć i chłodzić futro.
Mielone zrobione, piffko zakupione - można powiedzieć, że jesteśmy gotowi na przyjazd Szwagra Kazimierza. Za jakieś 24 godziny biorę się na lotnisko - kolejne przeżycie, bo daaawno już sama tam nie jechałam.
Pośród wszystkich weekendowych zajęć udało się też wysklejać kilka karteczek - część elementów przygotowałam wcześniej. Oto moja ulubiona, nie wiem, jak się z nią rozstanę...
Miejsce drugie - ze szmatką i koralikami:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz