Do niniejszego przydługiego wpisu sprowokowały mnie wynurzenia dwóch osób na pewnym blogu (już one wiedzą, które, hehe) na temat życia, starości, śmierci, oraz jeszcze wiadomość gazeciana o historii pewnych dwóch rodzin. Nie chciałabym tu jednak tworzyć żadnej ponurości, bo w końcu weekend się zaczyna, w perspektywie kolejna wycieczka i generalnie nie mam na co w życiu narzekać.
Rzecz sprowadza się, w bardzo ogólnym sensie, do tego, jak się przeżyje życie. Nie ma ustalonego szablonu, że w wieku x się znajduje partnera, w wieku y ma się dzieci itd. Nie te czasy. Myślę, że jedyny szablon polega na tym, że gdzieś w latach dwudziestych należy się usamodzielnić, nabyć umiejętności samodzielnego funkcjonowania w szerokim sensie. Samemu, z partnerem, z jednym dzieckiem czy z pięciorgiem – to już obojętne.
Gdzieś w tym wszystkim trzeba znaleźć szczęście. Choćby było męczące, trudne, ale jeśli się stanie z boku i policzy, to się wychodzi na plus. Szczęście, moim zdaniem, wymaga budowania, samo raczej nie spadnie na głowę... budowania od zewnątrz, czyli zmiany okoliczności, w których się znajdujemy, oraz od wewnątrz – pozytywnego nastawienia do świata. Bloom where you are planted, kwitnij tam, gdzie jesteś posadzona.
Siada się potem, dziadkiem lub babcią będąc, i nawet z myślą, że być może maluję ten płot po raz ostatni, albo że w przyszłym roku siły nie pozwolą już tłuc się na koniec świata – ma się wewnętrzny spokój i uśmiech, że się płot pomalowało mnóstwo razy i w ten sposób upiększyło życie, albo że albumy są pełne zdjęć i wspomnień z cudownych chwil przeżytych, kiedy była taka możliwość.
Można też być dziadkiem kłócącym się ze wszystkimi, albo nieustannie krytykującym. Wracam jeszcze ciągle do tego pana, który mnie okrzyczał w poniedziałek, staram się zrozumieć, bo na naszym osiedlu sporo jest emerytów i nierzadko czepiają się różności, czy to przed blokiem, czy na zebraniu mieszkańców. Myślę, że to reakcja na to, że kontrolę nad światem przejmuje młodsze pokolenie, a taki dziadek ląduje na bocznym torze. Mógłby sobie na nim znaleźć swoją działkę - mnóstwo emerytów działa w charakterze wolontariuszy chociażby i w ten sposób się spełnia. A może też taki człowiek jest po prostu smutny, bo jeśli przez całe życie był nieszczęśliwy, to teraz może mu się zdawać, że zwyczajnie to życie zmarnował. Chodzi więc teraz i usiłuje jeszcze mieć trochę kontroli nad rzeczywistością i innymi, powołując się nawet na prawo – trochę jak ci faryzeusze z Ewangelii, którym się nieraz oberwało za drobiazgowe przestrzeganie Prawa bez względu na dobro człowieka.
I skoro już o Ewangelii mowa – nie sądzę, że chrześcijanin ma być człowiekiem smutnym i nieszczęśliwym, wiecznie umartwionym. „Radujcie się, znowu mówię: radujcie się!” Czyli – bądźcie szczęśliwi. Wiadomo, czasem jest naprawdę trudno...
Wpis zrobił się długaśny, ale jeszcze słowo o tych dwóch rodzinach. Czytałam dziś o świcie artykuł o dwóch rodzinach, które odkryły, że zamieniono im dzieci (jedną z sióstr-bliźniaczek). No i zadyma, sądy, odszkodowania, depresje, choroby psychiczne, wszyscy się wzajemnie nienawidzą, choć są dorośli i mogliby znaleźć przyjemniejsze wyjście z sytuacji. Taki sam przypadek w USA, gdzie ponoć jest aż nadmiar udawanego optymizmu i sztucznych uśmiechów: rodziny się skumplowały, razem jadą na wakacje, dziewczyny wspólnie obchodzą urodziny, nikt się nie przeprowadza, każdy zostaje w rodzinie, która wychowała. I to jest właśnie doskonały przykład bloom where you are planted. Nie marudzić, nie szukać winnych, wziąć to, co się ma – i jak najlepiej wykorzystać dla dobra wszystkich dookoła.
2 komentarze:
hmm:>>>> prowokatorka ze mnie? ladne rzeczy;D
z calego twojego wpisu, najmocniej wbilo mi sie w oczy to zdanie "nie sądzę, że chrześcijanin ma być człowiekiem smutnym i nieszczęśliwym, wiecznie umartwionym. "
glownie dlatego,ze i ja tak mysle, w ogole wieczne umartwianie sie, smucienie i nieszczesliwosc jest do kitu,ale nie o tym mialam;) jak juz wspomnialam, mysle dokladnie tak jak ty, ale .. odnosze wrazenie ze w polsce niewiele ludzi tak to widzi;D glownie mam na mysli teraz kosciol, ktory nawet radosne swieta traktuje w sposob umartwiajacy sie, smetny i jakis taki .. az ciezki do zniesienia.
teraz sezon komunijny, i doskonale to pokazuje nasza, hm, nieumiejetnosc cieszenia sie(kurcze, nie po polsku jakos;)). bo niby to radosny czas(Tak mi sie przynajmniej zdaje) a to wszystko jest jakies takie smetne..
ale to kompletnie nie na temat ten komentarz;D
na swoje usprawiedliwienie powiem,ze w zyciu jest odwrotnie niz na naszym blogu;) (czyli ja sie nie umartwiam i szczerze do wszystkiego i wszystkich,a marta ciagle niezadowolona;P tylko cii, nic jej nie mow;P)
alez ja jestem przekonana, ze jestes osoba radosna! ten wpis byl bardzo ogolny, bez okreslania ktora z was jeste weselsza :D tylko jak przeczytalam wasze wczesniejsze refleksje, to mi sie tak do kupy wyskladalo wszystko, rozne mysli niedawne. Zapewne Ameryki nie odkrylam...
Chcialoby sie czasem spakowac wielka pake, kontener jakis, z usmiechami,z ogolnym optymizmem, i wyslac do Polski...zeby ludziska na ulicach mieli mniej ponure miny, zeby bylo mniej cierpietnictwa, marudzenia. Niestety, taki desant nie jest mozliwy, ale kazdy sobie moze budowac swoj swiat i oklejac go kawalkami szczescia, jak kolorowa mozaike :)
Prześlij komentarz