piątek, 15 maja 2009

O życiu, czyli bloom where you are planted

Do niniejszego przydługiego wpisu sprowokowały mnie wynurzenia dwóch osób na pewnym blogu (już one wiedzą, które, hehe) na temat życia, starości, śmierci, oraz jeszcze wiadomość gazeciana o historii pewnych dwóch rodzin. Nie chciałabym tu jednak tworzyć żadnej ponurości, bo w końcu weekend się zaczyna, w perspektywie kolejna wycieczka i generalnie nie mam na co w życiu narzekać.

Rzecz sprowadza się, w bardzo ogólnym sensie, do tego, jak się przeżyje życie. Nie ma ustalonego szablonu, że w wieku x się znajduje partnera, w wieku y ma się dzieci itd. Nie te czasy. Myślę, że jedyny szablon polega na tym, że gdzieś w latach dwudziestych należy się usamodzielnić, nabyć umiejętności samodzielnego funkcjonowania w szerokim sensie. Samemu, z partnerem, z jednym dzieckiem czy z pięciorgiem – to już obojętne.

Gdzieś w tym wszystkim trzeba znaleźć szczęście. Choćby było męczące, trudne, ale jeśli się stanie z boku i policzy, to się wychodzi na plus. Szczęście, moim zdaniem, wymaga budowania, samo raczej nie spadnie na głowę... budowania od zewnątrz, czyli zmiany okoliczności, w których się znajdujemy, oraz od wewnątrz – pozytywnego nastawienia do świata. Bloom where you are planted, kwitnij tam, gdzie jesteś posadzona.

Siada się potem, dziadkiem lub babcią będąc, i nawet z myślą, że być może maluję ten płot po raz ostatni, albo że w przyszłym roku siły nie pozwolą już tłuc się na koniec świata – ma się wewnętrzny spokój i uśmiech, że się płot pomalowało mnóstwo razy i w ten sposób upiększyło życie, albo że albumy są pełne zdjęć i wspomnień z cudownych chwil przeżytych, kiedy była taka możliwość.

Można też być dziadkiem kłócącym się ze wszystkimi, albo nieustannie krytykującym. Wracam jeszcze ciągle do tego pana, który mnie okrzyczał w poniedziałek, staram się zrozumieć, bo na naszym osiedlu sporo jest emerytów i nierzadko czepiają się różności, czy to przed blokiem, czy na zebraniu mieszkańców. Myślę, że to reakcja na to, że kontrolę nad światem przejmuje młodsze pokolenie, a taki dziadek ląduje na bocznym torze. Mógłby sobie na nim znaleźć swoją działkę - mnóstwo emerytów działa w charakterze wolontariuszy chociażby i w ten sposób się spełnia. A może też taki człowiek jest po prostu smutny, bo jeśli przez całe życie był nieszczęśliwy, to teraz może mu się zdawać, że zwyczajnie to życie zmarnował. Chodzi więc teraz i usiłuje jeszcze mieć trochę kontroli nad rzeczywistością i innymi, powołując się nawet na prawo – trochę jak ci faryzeusze z Ewangelii, którym się nieraz oberwało za drobiazgowe przestrzeganie Prawa bez względu na dobro człowieka.

I skoro już o Ewangelii mowa – nie sądzę, że chrześcijanin ma być człowiekiem smutnym i nieszczęśliwym, wiecznie umartwionym. „Radujcie się, znowu mówię: radujcie się!” Czyli – bądźcie szczęśliwi. Wiadomo, czasem jest naprawdę trudno...

Wpis zrobił się długaśny, ale jeszcze słowo o tych dwóch rodzinach. Czytałam dziś o świcie artykuł o dwóch rodzinach, które odkryły, że zamieniono im dzieci (jedną z sióstr-bliźniaczek). No i zadyma, sądy, odszkodowania, depresje, choroby psychiczne, wszyscy się wzajemnie nienawidzą, choć są dorośli i mogliby znaleźć przyjemniejsze wyjście z sytuacji. Taki sam przypadek w USA, gdzie ponoć jest aż nadmiar udawanego optymizmu i sztucznych uśmiechów: rodziny się skumplowały, razem jadą na wakacje, dziewczyny wspólnie obchodzą urodziny, nikt się nie przeprowadza, każdy zostaje w rodzinie, która wychowała. I to jest właśnie doskonały przykład bloom where you are planted. Nie marudzić, nie szukać winnych, wziąć to, co się ma – i jak najlepiej wykorzystać dla dobra wszystkich dookoła.

2 komentarze:

Kasia Marysia Jaśkiewicz pisze...

hmm:>>>> prowokatorka ze mnie? ladne rzeczy;D

z calego twojego wpisu, najmocniej wbilo mi sie w oczy to zdanie "nie sądzę, że chrześcijanin ma być człowiekiem smutnym i nieszczęśliwym, wiecznie umartwionym. "
glownie dlatego,ze i ja tak mysle, w ogole wieczne umartwianie sie, smucienie i nieszczesliwosc jest do kitu,ale nie o tym mialam;) jak juz wspomnialam, mysle dokladnie tak jak ty, ale .. odnosze wrazenie ze w polsce niewiele ludzi tak to widzi;D glownie mam na mysli teraz kosciol, ktory nawet radosne swieta traktuje w sposob umartwiajacy sie, smetny i jakis taki .. az ciezki do zniesienia.
teraz sezon komunijny, i doskonale to pokazuje nasza, hm, nieumiejetnosc cieszenia sie(kurcze, nie po polsku jakos;)). bo niby to radosny czas(Tak mi sie przynajmniej zdaje) a to wszystko jest jakies takie smetne..

ale to kompletnie nie na temat ten komentarz;D

na swoje usprawiedliwienie powiem,ze w zyciu jest odwrotnie niz na naszym blogu;) (czyli ja sie nie umartwiam i szczerze do wszystkiego i wszystkich,a marta ciagle niezadowolona;P tylko cii, nic jej nie mow;P)

kasia | szkieuka pisze...

alez ja jestem przekonana, ze jestes osoba radosna! ten wpis byl bardzo ogolny, bez okreslania ktora z was jeste weselsza :D tylko jak przeczytalam wasze wczesniejsze refleksje, to mi sie tak do kupy wyskladalo wszystko, rozne mysli niedawne. Zapewne Ameryki nie odkrylam...
Chcialoby sie czasem spakowac wielka pake, kontener jakis, z usmiechami,z ogolnym optymizmem, i wyslac do Polski...zeby ludziska na ulicach mieli mniej ponure miny, zeby bylo mniej cierpietnictwa, marudzenia. Niestety, taki desant nie jest mozliwy, ale kazdy sobie moze budowac swoj swiat i oklejac go kawalkami szczescia, jak kolorowa mozaike :)