Cały wczorajszy wieczór spędziłam w kuchni - to prawie jak kraftowanie, tylko z innych materiałów. Powstała opisywana już kiedyś zupa serowa; jakoś wyjątkowo cieszyły mnie zmieniające się zapachy: najpierw cebulka na maśle, potem z przyprawami, potem z serem i szynką, już w komplecie. Mniam.
Zrobiłam też kurczaka w parmezanie - kotlety jakoby, tylko do tartej bułki dodaje się drobno tarty parmezan, a usmażone zapieka się jeszcze z sosem pomidorowym (podkręconym cebulką i ziołami) i mozzarellą.
Nie przestudiowałam dokładnie pochodzenia tych potraw - zupa serowa kojarzy mi się ze Skandynawią, z długimi zimami, kiedy taka mieszanina znakomicie rozgrzewa po powrocie do domu ze śnieżystego zewnętrza. Parmezan zaś kojarzy się z Włochami, rzecz jasna - choć niektórzy twierdzą, że nazwa tej potrawy - Parmigiana - nie pochodzi od sera, tylko od wyrazu w dialekcie sycylijskim, oznaczającego drewniane klepki tworzące żaluzje, bo w ten sam sposób układa się mięso czy warzywa do zapiekania. Hm.
Następne w kolejce do wypróbowania są zioła prowansalskie, kuszące mnie już od jakiegoś czasu. Przypuszczam, że zostaną połączone z kurczakiem. Zastanawiam się, czy nabyć gotową mieszankę, czy dokupić ze dwa zioła, których mi jeszcze brakuje do zrobienia jej w domu... zahaczę może o najbliższy supermarket meksykański, gdzie zielsk rozmaitych jest zatrzęsienie (a ceny nader przystępne.)
Rozczarował mnie nieco wyczytany w wikipedii fakt, iż te zioła to nie jakiś sekret średniowiecznych Prowansalczyków, tylko mieszanka wymyślona w latach siedemdziesiątych w celach komercyjnych, szczególnie w odniesieniu do lawendy, którą turyści widzieli na licznych prowansalskich polach i potem fajnie było ją zobaczyć w jedzeniu. Bywa i tak :)
1 komentarz:
Zapraszam do mnie :)
czekają cudne Koty :)
Prześlij komentarz