poniedziałek, 16 marca 2009

457. Paper towel weekend, czyli święto papierowych ręczników

Zwykle jesteśmy ludźmi dość pozbieranymi, ale w ten weekend „coś nam nie szło”. Przesilenie wiosenne? Hm. Moglibyśmy zasilić taki zabawny wątek na forum Gazety Wyborczej pod hasłem „Czego nie należy.”
Zaczęło się od tego, że nasza kochana Kicia drzemała sobie na mnie na kocu, a w pewnym momencie zrobiła BUE BUE. T przyleciał ratować z garścią papierowych ręczników i reklamówką, ale koc i tak nadawał się do prania. T wsadził go do pralki razem ze swoją bluzą z polaru oraz dżinsami i o ile spodnie przeżyły bez szwanku, to bluza przyjęła na siebie dość sporą porcję koca w formie kłaczków. Dziś rano T bohatersko zabrał się do skubania, bo w suszarce zeszła samoczynnie tylko część.
Następnie piłam sobie piffko Karmi... tzn. zabierałam się do picia, ale piffko nader niesfornie wyskoczyło z butelki i zalało mi świeżo wyprany sweter. Jak słowo honoru, nie telepałam nim, otwierałam z zachowaniem stosownej ostrożności, a tu taka SIURpryza! T znów przyleciał na ratunek z papierowymi ręcznikami.
W sobotę gotowałam też zrazy i smażyłam marmoladę na ekspres-ciasto. Pomyliły mi się drewniane łyżki, więc conieco cebulek i sosu zrazowego wylądowało w marmoladzie. Myślę, że niewyczuwalnie. Natomiast piekąc ciasto przysmażyłam sobie przedramię na drzwiczkach od piekarnika (nie jest dobrze brać potem gorący prysznic – au.)
W niedzielę robiłam sobie kakałko i podgrzewałam na nie mleko w rondelku. Zaaferowałam się emailem, mleko wyszło z rondelka, tworząc charakterystyczny swędek... conieco wytarliśmy papierowym ręcznikiem, ale blachy i kratkę z pieca trzeba było umyć.
Nie minęło kilka godzin, a już nadarzyła się kolejna okazja do skorzystania z papierowych ręczników oraz gruntownego umycia pieca, gdyż tym razem Tomkowi niebywale podstępnie wyślizgnął się z rąk garnek z kością i „zupą kościową” – bardzo tłustym płynem powstałym po wygotowaniu kostek. Co najmniej litr rozbryzgnął się po piecu i okolicy. Część odłowiliśmy tradycyjnie papierowymi ręcznikami, część przeniosłam myjką do miski, po czym, rzecz jasna, trzeba było solidnie wyprać myjkę i umyć michę, podobnie zresztą jak wszystkie mobilne części pieca, okoliczne szafki i podłogę.
Bałam się potem nawet odkręcać farby i lakiery, żeby znowu nie narobić jakichś spustoszeń, ale na szczęście pasmo nieszczęść się skończyło. Serduszka udało się pomalować, teraz jeszcze tylko wstążeczki i gotowe!

3 komentarze:

Kasia Marysia Jaśkiewicz pisze...

czasami sobie tak mysle,ze te papierowe reczniki to jest wynalazk bez ktorego nie moglabym zyc.. najwyrazniej nie tylko ja;D

kasia | szkieuka pisze...

a pomyslec, ze za moich czasow w Polsce recznikow papierowych nie bylo. Jak mysmy to przetrwali??

Anonimowy pisze...

.