Przyniosłam sobie ostatnio z biblioteki kolejną stertkę cedeczek – podróż przez kontynenty i stulecia, można powiedzieć: Irlandia, Japonia, Chiny, muzyka starożytnego Egiptu (ściągnięta z jakichś piramidalnych nagrań?), oraz Secret Garden. Z Norwegii. Zapodałam sobie wczoraj ten Secret Garden na samym końcu i – olśnienie! Uo matko, jaka fajna muzyka! Słuchałam w kółko, powtarzając niektóre kawałki po pięć razy. Przyczepiły mi się do rozumu i brzęczały sobie tam cały wieczór, podczas tarcia sera na lasagna, podczas oglądania Fleczerowej i nawet przed samym snem.
Trochę mnie zaniepokoiło, kiedy grzebnąwszy w necie wyczytałam coś o ich związku z festiwalem Eurowizji, ale co tam. Muzyka ichnia przypomina mi trochę Enyę, trochę 1492. Dwie małe próbki. Ilustracje w drugiej próbce pomijam... janioły i smoki w takim wydaniu to raczej nie ja, ale mjuzik jest pięęękny, szczególnie druga połowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz