poniedziałek, 26 stycznia 2009

417.

Ogrodu mi się chce chyba jakiegoś... kwiatów, ciepełka. Jakiegoś widoku z górą. Przygnębia mnie ta zima, śnieżek, owszem, lubię, ale jak kolejny raz wstaję i widzę minus piętnaście i muszę się pakować w te wszystkie warstwy, jakbym była rodową porcelaną miśnieńską, udającą się w podróż do Luwru...
Balkon słoneczny widzę w tym moim obrazie, z założonymi w zeszłym roku brązowymi płyteczkami. Na nim malownicze donice z kwiatami, ale przede wszystkim z ziołami. Tak. Może stoliczek z krzesełkiem... może to już za dużo, bo się balkon zapcha, a przecież nie jest znowu taki wielki.
Naczytałam się „Domu nad rozlewiskiem”, gdzie mają siarczystą werandę, i teraz mi się zachciewa. Trzeba to jakoś po kawałeczku ruszać, te wszystkie prace kurodomowe. Zmobilizować się, otrząsnąć z zimowej deprechy. Zacznę od... nie wiem jeszcze od czego. Od jakiejś prostej czynności typu instant gratification, żeby od razu zobaczyć skutki. Posprzątam sobie w kuchni. Ugotuję może coś fajnego. Skończę pierwszą partię serduszek. Posprzątam na stole.

Brak komentarzy: