Po pierwsze – fajny link do notesików zrobionych z próbek kolorów, jakie można znaleźć w tut. sklepach budowlano-remontowych. Kolejny pomysł do wypróbowania!
Po drugie zaś pobrzęczę sobie na temat uogólnień. Uogólnienia z natury są bzdurne, podobnie jak zwodnicza bywa statystyka (co T lubi udowadniać na przykładzie statystycznej ilości rąk i nóg posiadanych przez mieszkańców naszego domu, łącznie z kotem i jaszczurem.)
Jednym z najbardziej wkurzających mnie uogólnień jest to, że Amerykanie nie znają się jakoby na historii i geografii – tekst nader często wypisywany na rozmaitych forach. Oraz że amerykańskie szkolnictwo jest do chrzanu, bo produkuje takich straszliwych kołków. Po czym następują dowody owej niewiedzy w postaci tego, że Amerykanie nie wiedzą, gdzie jest Polska oraz nie znają szczegółów przykładowo II wojny światowej.
Pieni mnie to i natychmiast mam ochotę zadać takiemu bystremu niemożebnie Polakowi pytanie: a wiesz, gdzie jest Gwatemala? Bo skoro od Amerykanów wymaga się dokładnej orientacji, gdzie znajdują się rozmaite małe kraiki (Polska stanowi trzy procent powierzchni USA), to Polacy powinni również wiedzieć, gdzie szukać na mapie Palau, Kiribati i Namibii (ta ostatnia jest akurat większa od Polski).
Czy taki przeciętny Polak wie, jak się ma miasto Waszyngton do stanu Waszyngton, oraz miasto Nowy Jork do Stanu Nowy Jork? Jak daleko jest mniej więcej z Nowego Jorku do Chicago – było nie było, ogromne polskie społeczności, przerastające liczebnością Polaków większość polskich miast w Polsce.
No i właśnie tu dochodzimy do sedna sprawy: w każdym narodzie jest pewna ilość kołków i nie-kołków. Założę się, że gdyby losowo wybrać próbki z gromady ludzi na ulicy w podobnych rozmiarowo miastach w Polsce i tutaj, po czym zadać im pytania o Polsce, Stanach i o świecie w ogólności, to rozkład odpowiedzi trafnych i błędnych byłby analogiczny. I nie ma co wyskakiwać z opiniami, że Amerykanie nic nie wiedzą o świecie, bo to w końcu oni fruwają na Księżyc, wysyłają sondy na rogatki znanego przeciętnemu Ziemianinowi świata i zbierają noble.
I teraz najczęściej pojawia się argument, że to nie Amerykanie, tylko imigranci tak rządzą. To prawda – większość Amerykanów to rzeczywiście imigranci w którymś tam pokoleniu. Niemniej jednak przyjeżdżały tu nie tylko same bystrzaki, ale również całkiem zwyczajni ludzie oraz statystycznie przypadająca na daną ilość ludności grupa kołków. Zapewne jest też tak, że tutejsze uniwersytety czy ośrodki badawcze są atrakcyjne dla wybitnych jednostek z innych krajów i chętnie je przyjmują. Co prowadzi nas do wniosku, że jakoś ta Ameryka musi być dość sprytnie urządzona, skoro naukowcy chcą tu być i tu właśnie się rozwijać. Co należało dowieść.
Zaraz ktoś może powiedzieć, że się zamerykanizowałam, że bronię tego nowego kraju przeciwko staremu... ale zupełnie nie o to mi chodzi, lecz raczej o sprostowanie błędnych uogólnień, śmiem twierdzić – spowodowanych często zazdrością. Wiadomo, Polska jest krajem mniejszym, jak to często mówię T: Ameryka jest wielka, to ma wielkie góry, a Polska ma góry mniejsze, proporcjonalne do swojego rozmiaru. (Wiem, wiem , ta teoria nawala sromotnie w przypadku Nepalu :) Polacy jednak, miast pluć nieuzasadnionym jadem, winni się zająć organizowaniem kraju, budowaniem dróg i własnej osobowości, zamiast się obijać i chlać wódę po knajpach. Proszę bardzo! Uogólnionko równie sprawiedliwe, jak to, od którego zaczął się niniejszy wywód.
Na koniec zostawiam sobie perełkę, którą zamierzam zamieszczać na forach, gdzie spotkam się z uwagami o domniemanej amerykańskiej niewiedzy. Oficjalna strona polskiego środka masowego przekazu, mającego oświecać społeczeństwo, grzmoci takiego oto kulfona: Wielki Kanion w stanie Kolorado. Cztery razy tam byłam i za każdym razem ów kanion znajdował się w Arizonie! Kolorado to rzeka na jego dnie... I nie rozmawiamy tutaj o jakimś wąwozie w Pcimiu Dolnym, tylko o jednym z najbardziej znanych miejsc na globie, znajdującym się na UNESCOowej liście dziedzictwa światowego. I w książce do geografii o tym było - dokładnie pamiętam.
Nieprawdą jest również, że to takie strasznie niedostępne tereny – przyjeżdża tam koło pięciu milionów ludzi rocznie. To tak, jakby się jedna ósma Polski wybrała na wakacje w jedno miejsce. Nawet jeśli chodzi o nocowanie poniżej krawędzi, ilość śmiałków jest dość spora – rocznie wydaje się 13 000 pozwoleń na taką przygodę.
Tak, że nie ma się co śmiać i uogólniać. A jak ktoś nie wierzy, to niech klika, powiększa i sam czyta.
4 komentarze:
No wlasnie. Nawet tablice rejestracyjne w Arizonie maja zdaje sie napis "The Grand Canyon State".
Kasiu masz rację co do ogólnej wiedzy ludzi w Polsce jak i w innym kraju :) Każde państwo ma swoich "mało" wiedzących ludzi i nie ma reguły, że w jednym jest ich więcej lub mniej...
A z innej beczki-domki na moim blogu i cała zabawa w wymianę na forum to dzięki Tobie:*
Popatrzyłam kiedyś u Ciebie taką wymianę - naszym domkom jeszcze daleko do Twoich małych arcydzieł-ale się uczymy :)
Ania: o tablicach slabo pamietam... ale to dobra wiadomosc, znaczy sie, ze kanionu nie przeniesli :D
Rudlis: bardzo milo, ze sie moj blog przydal jako podpowiedz - a domki rzadza! Niestety, moje miasteczko na scianie w pracy pewnie niedlugo pojdzie spac, bo potrzebne bedzie miejsce na chunky books :)
Zgadzam sie z Toba calkowicie, tez nie lubie uogolnien, a co do stanu wiedzy o czymkolwiek jest dokladnie tak jak wszedzie, sa tacy co wiedza duzo i tacy co wiedza malo. Niezaleznie od miejsca zamieszkania.I zeby nie bylo to kiedys pewien afroamerykanski osobnik, na stacji benzynowej zreszta, zrobil mi taki wyklad o historii Polski ze mi szczeka opadla:))))
pozdr Doska
Prześlij komentarz