czwartek, 16 października 2008

Mississippi

Środa wyglądała tak: rano jazda w sprawie urzędowej do Waukegan - 80 km w jedną stronę. Wielkie Czekanie na tycią informacyjkę o dalszym postępowaniu oraz konieczności odbycia co najmniej trzech dalszych takich wycieczek. Siedzę w poczekalni, rysuję sobie i piszę list PAPIEROWY, do kuzynek, które nie posiadają emaila. Dumam nad dawnymi czasami, kiedy pisało się same papierowe listy... miały swój urok.
Pędem z powrotem. Półtorej godziny w pracy, następnie transport Pisklaka do szkoły, bo leje. W ładną pogodę powędrowałby pieszo. Dłuższy postój na torach - jadą pociąąąąąąąągi, ze sto wagonów. Półtorej godzinki w pracy. Szef dowala zrobienie wielkiego raportu na czwartek rano, a ja i tak jestem przywalona papierami... Pędem do domu, połknięcie lazaniów, jazda do dzieciaków na lekcję, stres, bo ojciec postanowił sobie siedzieć jako wizytacja, a że jest dwujęzyczny, to nic mu nie umknie... Raki jak zwykle brzęczą, kiedy brzęczeć nie powinny, ale przynajmniej adhd-owiec błyszczy, bo jak ma dobry dzień, to naprawdę błyszczy.
Wracam wreszcie wieczorem. Zatrzymuję się w Sklepie Najbliższym z kartką z książki kucharskiej Better Home & Gardens, która ma postać segregatora i dzięki temu łatwo ją użyć w sklepie. Nabywam produkty na zapiekankę z kurczaka i ryżu, czarnej fasoli, papryki, cebuli, kukurydzy i pomidorów.
Niby to kurodomostwo, ale wczoraj z wyjątkową przyjemnością mieszałam w garach, mając świadomość, że nie muszę się już nigdzie spieszyć. Nieważne, że zapiekanka wyjechała z piekarnika ciemną nocą - zapach był cuuuuudny :)
A poza tym odbyła się wreszcie premiera pajreksowego naczynia do pieczenia, trzykwartowego, jakie potrzebne jest w wielu przepisach.

Słów kilka o wycieczce z niedzieli - ostatni odcinek, czyli Palisades, klify nad Wielką Rzeką. T wyskakiwał z auta z aparatem, żeby zrobić zdjęcie "najpiękniejszego drzewa świata", ale za zakrętem okazywało się, że ZNOWU jest najpiękniejsze drzewo. Zatem zdjęć klonów mamy do wyboru, do koloru, łącznie z tym, które wykorzystałam na nowy bannerek.

Tak się przedstawia obraz klifów i części Mississippi z jednego z punktów widokowych.

Rzut oka w stronę drugiego brzegu - trudno dokładnie powiedzieć, gdzie on jest, bo rozlewiska ciągną się i ciagną.

Pojechaliśmy na drugą stronę rzeki po dziwnym metalowym moście, na którym na dodatek trzeba było stać na światłach z powodu zwężenia drogi. Niby się człowiek nie obawia przejazdów przez mosty, ale jak się przyjdzie zatrzymać nie z własnej woli i odstać dłuższą chwilę, to jest dziwnie.
W Iowa natrafiliśmy na most kolejowy z obracanym przęsłem i hurra! akurat zbliżała się do niego barka. Największa chyba, jakie pływają po Mississippi - trzy jednostki szerokości, pięć jednostek długości. Widać też na niej ludziki - do porównania skali...



No i jeszcze zdjęcie z dedykacją dla wszystkich wielbicielek obdrapanej bieli, czyli Prowansji zmieszanej ze Skandynawią. Przy obrotowym moście były stare zabudowania, a na czubku - takie coś. Nie wiem dokładnie, co to, jakby jakiś wywietrznik z wiatrową ozdóbką, ale mi się spodobało.

1 komentarz:

annqaa pisze...

Ale masz fajne wycieczki - mam na myśli samą stronę poznawczą:) a nie urzędniczą:D

Bardzo ładny bannerek- albo jak to się tam nazywa:) Aż czuć jesień:)

POzdrawiam,
Ania