wtorek, 14 października 2008

Apple River Fort i guziki/buttons

Część druga niedzielnej wycieczki - serendipity w postaci niespodziewanego brązowego znaku prowadzącego do fortu, a właściwie forciku, bo z całą pewnością był on najmniejszy ze wszystkich oglądanych do tej pory umocnień. Leży sobie owa struktura na wzgórzu, wśród kukurydz, dzikich wiśni i żółcistych traw; nie jest to oryginał, lecz replika powstała kilkanaście lat temu. Towarzystwo historyczne z miasteczka Elizabeth chciało odbudować ten zabytek, który po wojnach indiańskich został rozebrany, a drzewo wykorzystano na stodołę (widać w czasach względnego pokoju takie było zapotrzebowanie.)
Zaproszony archeolog dogrzebał się do fundamentów fortu, a dla pewności znalazł też śmietnik :). Towarzystwo historyczne uruchomiło odbudowę, a teraz przez cały sezon mniej więcej co dwa tygodnie mają tam miejsce ciekawe rzeczy, jak choćby demonstracja dawnych czynności, na co i nam udało się trafić. Wciągnięto mnie do robienia świec w kociołku nad ogniem :) T nic nie wytworzył, ale za to latał z aparatem, pstrykał zdjęcia i kręcił film małego zespołu muzycznego koncertującego zapamiętale w fortowej wieży.
The second part of Sunday's trip - serendipity, or the Apple River Fort State Historic Site. It's a replica of the fort from Black Hawk War times, where on many weekends the volunteers present a variety of activities from ye olde tyme. I got to make candles by dipping a string in a kettle over a fire :) T didn't produce any artefacts, but he walked around taking photos and recording videos of the ansamble playing merrily in the fort tower.





Druga historyjka wiąże się z zakupami w Joann Fabric. Otóż wizyta w tym kraftowym supermarkecie w czasie lanczu w ostatni dzień kuponu 50% zniżki na dowolny produkt, NIE jest dobrym pomysłem. Wpada na niego powiem jakieś milion-piencet krafciarek z całej okolicy i tworzy tasiemcowe koleje do przycinania szmatek i koronek, a potem do kasy.

Miałam sobie nabyć bawełnianą koronkę, ale pomimo pobrania numerka w przycinaniu poddałam się po kilku minutach czekania, kiedy to kolejka ani drgnęła, a za to przyjrzałam się dokładnie licznym belom materiału i szpulkom pasmanterii, jakie dzierżyły przedstojące. Oraz porozmawiałam z piegowatym rudzielcem w średnim wieku, który trzymał pod pachą wielką rolkę czarnej dermy i brzęczał, że gdyby wiedział, iż przyjdzie mu stać w ogonku z dwudziestoma kobietami, to przyszedłby do sklepu o zupełnie innej porze.

W drodze do kasy przeleciałam przez dział guzików i zatrzymałam się z piskiem przy dwóch pudełkach pełnych kolorowej rozmaitości. Mniam! Ceny nie było, ale myślę sobie - z kuponem 50% może nie będzie więcej, niż piątka... zobaczę. I wiecie, co się okazało? Że te pudełka też są na przecenie i że za dwa pięćdziesiąt dostaje się caaaaałą górę radochy! Pysk mnie się był rozśmiał, rozpakowałam pudełko jeszcze w aucie, na czerwonym świetle. A w domu posortowałam sobie guziczki na maleńkie, większe, kształtowe i niezwyczajne. No i odłożyłam osobno guziołki zbliżone kolorystycznie do abudowy komputera.

I went to Joann Fabrics to get some cotton lace and take advantage of the 50% off coupon... but the giant lines to the cutting table made me give up. Instead, I came across a discounted box of mixed buttons... Such joy! I opened the container still while driving back from the store :D And at home sorted the tresures into groups.

3 komentarze:

Mrouh pisze...

No, Szkieukowa Kasiu, ciesz się, że tak daleko mi do Ciebie, bo świadomość, że posiadasz taki zbiór guzików mogłaby spowodować guzikorabunek. Szukałam niedawno odpowiednich guzików, żeby zmienić przy jednej swojej koszuli i mimo, że moje wymagania nie były jakieś wygórowane, to nie znalazłam w naziemnych pasmanteriach niczego odpowiedniego, przez co dostałam guzikowej obsesji. Już, już miałam kupić dziś sukienczynę sztruksową na bobasa tylko dla ślicznych guziczków, ale się opamiętałam i... kupiłam The Da Vinci Code (ładne mi opamiętanie:-)). Melduję również przy okazji, że w mojej mieścinie książek polskich w szmatenchaten brak, a angielskie tylko w dwóch. Słyszałam już jednak nie o takich cudach w lumpeksach, więc są szanse:-) A link do szkieuek u mnie to mus, buszuję tu od pewnego czasu skrycie:-) Pozdrówki:-)

Anonimowy pisze...

Świetny nowy bannerek!
pozdrawiam
Kasia

kasia | szkieuka pisze...

mrouh: guzikami nawet bym sie podzielila, ale bylby klopot z dopasowaniem ich do koszuli, bo bardzo malo jest jednakowych. Jesli juz, to takie dosc spore w kolorze obudowy komputera. Szarebure.
Tak czy siak zajrze w Polsce do szmatenchaten... nuz widelec sie trafi jakies cenne znalezisko.

strzelinianko: dzieki za mile slowo - te jesienne kolory sa takie ladne, ze musialam je jakos wykorzystac!