Wybraliśmy się zgodnie z planem do Apple River Canyon State Park - jakieś 2-3 godziny od domu. (Nie jestem pewna, jak długo dokładnie jechaliśmy, bo cały czas powstawał kolejny blanket dla schroniska.) Miejsce piękne - rzeczka wyjadła w skałach dość spory wąwóz, szczególnie czarujący teraz, w kolorowej, jesiennej odzieży. Poszliśmy sobie na kilka szlaków, połaziliśmy po płaskim i po rzeczce... A wszędzie dookoła te bajeczne kolory, na które nie można się napatrzyć.
Potem jeszcze pojechaliśmy dalej na zachód - T stwierdził, że jesteśmy w sumie o rzut beretem od Mississippi, to skoczymy do Palisad. Po drodze jeszcze, w ramach serendipity, które przecież musi być przy każdym wypadzie, natknęliśmy się na małe muzeum szkła oraz fort. A jak już dotarliśmy nad Mississippi, to trzeba było przejechać na drugą stronę. A tam z kolei w miasteczku był obrotowy most kolejowy, przy którym płynęła właśnie olbrzymia barka. O tym wszystkim jednak będzie dopiero jutro, bo ileż można nawsadzać zdjęć do jednego posta :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz