wtorek, 2 września 2008

Walcząc z przymusem spania

Nie za bardzo mi się pisze tę notkę, bo mnóstwo błędów robię... Opada mnie wielka senność na skutek spożycia zdrowotnej herbatki. Nic nie było na niej napisane, że mnie tak urządzi...
A walczę za jej pomocą z przeziębieniem, które niestety wróciło. Przemieszcza się ono w głowie i szyi, i wyjść nie chce... a już prawie że go nie było. Na wycieczce nie dawało zbytnio w kość... Byliśmy w Sleeping Bear Dunes, przepięęęęękne widoki ze stupięćdziesięciometrowych piaszczystych skarp tuż nad wodą w kolorach niebieskozielonych. Zawsze chciałam mieć taką kredkę, i najlepiej jeszcze, żeby delikatnie zmieniała barwę, oddając te subtelne przejścia między odcieniami wody chlupoczącej cichutko na kamieniach.
Kilka odkryć – że asparagus w kwiaciarni i szparagi w restauracji to ta sama rodzina. Niemożebyć! Oraz że krzaki borówki amerykańskiej są rzeczywiście spore i wyrażenie „ja coś tam robiłam, jak ty jeszcze jagody po drabinie zbierałeś” nabiera w ich świetle zupełnie odmiennego wymiaru. Oraz że życie latarnika było bardzo ciężkie – odosobnienie, nakręcanie mechanizmu, taszczenie co dwie godziny bańki z oliwą na szczyt wąskiej wieży, przycinanie knota... Latarnie mają niesamowity urok, choć w polszczyźnie nie występuje chyba termin „latarnia jeziorna”. Rozmaite kształty, ubarwienie, no i poczucie MISJI, jaką latarnia spełnia, ratując życie ludziom.
Albo i nie – bo znaleźliśmy też jeden wrak statku sprzed ponad stulecia. Leży sobie we wspomnianej powyżej niebieskawej wodzie, tuż przy plaży w miasteczku Arcadia. Można wchodzić, dotykać...
Zalegam w tej chwili na Shutterfly z siedmioma wycieczkami. Mam co dzień piękne plany, ile to zaległości ponadrabiam, a potem przyplątuje się choróbsko i guzik. Człowiek ledwo dowlecze się na miejsce spoczynku. Jeszcze dwie i pół godzinki...

Brak komentarzy: