poniedziałek, 28 lipca 2008

zdrowiejąc | getting better

Mówiłam, że ostatnio coś pod górkę? Przechorowałam weekend, najwyraźniej lodowate powietrze wiejące na mnie z klimatyzacji na zakładzie zrobiło swoje. Ucho kłuło, przeziębiona byłam i w ogóle do niczego. Myślę jednak, że przynajmniej w tej dziedzinie się polepsza, bo na przykład baba z Chicago Title dalej nie raczyła się odezwać. Wypada mi zgodnie z obietnicą zadzwonić do jej menedżera. Nie lubię być wredna, ale chyba nie ma innego wyjścia. Biorę też pod uwagę to, że menedżer może być równie niekomunikatywny, jak podwładna.
Poza tym – ubiłam sobie nóżkę od małego lusterka w łazience. Poza tym Pisklak się rozwalił na rowerze i zjawił się w domu zbroczony krwią niczym pracownik miejskiej rzeźni. Na szczęście to „tylko” ręka, a nie np. twarz, a krew z odzieży sprała się dość łatwo za pomocą Cloroxowego proszku.
Poza tym wśród roślinności na balkonie mnożą się paskudy – robal wyjadł dziury w liściach żółtej papryki, po czym urządził sobie kokon w jednym z nich. Aksamitki uschły – nie wiem nawet dlaczego, chyba jakaś choroba liści. Liście na zielonej papryce też choro-brązowe. Dobrze, że chociaż tych mini-robaczków z zeszłego roku nie ma.
W tym wszystkim dalej nie bardzo mam nastrój twórczy. Przetłumaczyłam dobrych kilka stron kościółkowych tekstów – cieszę się, że w dzisiejszych czasach człowiek nie musi się obkładać stertą literatury pomocniczej, wystarczy jedynie laptop, a na nim:
- tekst oryginału skopiowany z archiwum w necie
- wyszukiwarka wersetów wedle słów kluczowych oraz odnośników (po angielsku)
- trzy polskie przekłady Pisma Świętego
- słownik ang-pol na gadu-gadu (jest całkiem przyzwoity, trochę wbrew moim oczekiwaniom)
- wikipedia do sprawdzania nazw własnych.
Upieczętowałam też kilka superprostych karteczek do wysyłania z ateciakami, no i wyprodukowałam kilka ateciaków.
Did I mention recently that life seems to be going up-hill nowadays? The whole weekend I was sick, it appears that the arctic air blowing at me from the AC vent finally took its toll. Earache, cold, general weakness. I’m thinking, though, that in this area things are getting better. The AC air got redirected towards the hallway on Friday (finally!). I can’t report the same about the woman from Chicago Title – she is still incommunicado. Looks like I need to follow up on my threat and call her manager. I hate doing that, but I don’t think I’m EVER going to get that tax money back otherwise. I’m also taking into account the fact that the boss may be as bad as the subordinate.
Apart from that I broke the little stand off my bathroom mirror. Then The Younger Unit injured himself on the bicycle and came home drenched in blood as if he worked at the town slaughterhouse. Fortunately, it’s just his arm and not the face, for instance. And the Clorox powder was quite successful at removing the bloody stains from the clothes.
Apart from that the plants on the balcony are unhappy: a bug ate some leaves of the yellow pepper and then rolled itself up in a cocoon made from another leaf. Marigolds died some time ago – a lead sickness, I guess. The leaves on the green pepper are sickly-brown, too. At least the bugs from last year did not show up.
Despite that, I managed to translate a good few pages of text for my church. It’s so nice nowadays that one doesn’t need to build a fort of books during translations – all the Bibles, concordances, dictionaries and encyclopedias are available online.
Finally, when I got better yesterday, I stamped a few super-simple notecards for sending with the ATCs, and also a few ATCs.





Brak komentarzy: