środa, 16 lipca 2008

górska wycieczka

Miała to być mała sobotnia wycieczka. Znaleźliśmy ją w starej książce o amerykańskich cudach natury, zakupionej za 50 centów w Sklepie Drugiej Szansy. Devil’s Lake State Park był tam wspomniany jako dodatkowa atrakcja przy zwiedzaniu Palisades nad Mississippi. Zaciekawił nas kamulec stojący chwiejnie nad urwiskiem, z jeziorem gdzieś w tle, na dole. Tomek planował szybkie obejście parku – może z godzinkę – a potem wizytę w Muzeum Cyrku w pobliskim Baraboo.
Okazało się jednak, że parku w godzinę nijak się nie obejdzie. Są dwa podstawowe szlaki po półtorej godziny, jeden po klifach na wschodnim brzegu jeziora, a drugi po podobnych klifach na brzegu zachodnim. Do tego jest jeszcze kawałek do przejścia po brzegu południowym, częściowo zalanym, więc nawet jeśli się idzie po betonowym chodniku, to pędzić się nie da ze względu na wodę po kolana, skutecznie ograniczająca prędkość poruszania się. Czyli w sumie jakieś cztery do pięciu godzin, bo i zatrzymać się trzeba w trzystu piętnastu miejscach, i zdjęcia porobić – z filtrem polaryzacyjnym i bez, jako że T się był zaopatrzył w nową zabawkę.
Do tego mocno dają w kość schody. Przypuszczam, że było to najbardziej schodowate miejsce, w jakim byliśmy. Zadziwialiśmy się, kto wytaszczył na te góry asfalt i beton, bo szlak jest zrobiony niezwykle porządnie. Można się kłócić, że szlak z asfaltu to zbyt głębokie ignorowanie w naturę, ale w tym parku bywa 1 200 000 osób rocznie i niech nawet połowa wybierze się na szlaki... rozdeptają, rozdeptają z kretesem!
Widoki były przecudne i od samego początku powaliły na kolana samym faktem, że nikt się nie spodziewa tak górsko wyglądającego jeziora w terenie płasko –pofalowanym. Devil’s Lake zostało stworzone przez lodowiec, który zatkał w dwóch miejscach kanion rzeki Baraboo – kanion, który daaawno, dawno temu był o wiele głębszy, ale został znacznie spłycony przez materiał naniesiony przez lodowiec właśnie.
Wędrowaliśmy więc przez sterty ogromnych kamulców, koło niezwykłych form – chociażby Balance Rock, tej skały ze starej książki; przez piękny las wysoko na klifie, przez wodę jeziora i przez małe łączki na szczytach, z niskimi drzewami. Przeciskaliśmy się przez wąskie przejścia i drżeliśmy ze starchu, wyłażąc na wypusty skalne nad przepaścią. Zachwycaliśmy się aż do ciarek na skórze cudnym widokiem całego jeziora z najwyższych chyba punktów po stronie zachodniej – widać to trochę na filmie poniżej, ale niestety w Tubce jakość znacznie marnieje.




Nie trzeba chyba wspominać, ze Muzeum Cyrku zostało wykasowane z planów na tę sobotę; po pokonaniu ogromnej ilości schodów byliśmy wycieńczeni i marzyło nam się tylko leżenie na kanapie. Oraz oglądanie mnóstwa zdjęć, które kiedyś naprawdę znajdą się na Shutterfly. (Póki co, są tam już wszystkie fotki z Missouri. „Zdjęcia z wycieczek” w lewej kolumnie.)

Brak komentarzy: