Przenoszę się do nowej dziupli. Niedaleko – róg w róg od obecnej przegródki. Trochę mnie to nastawia melancholijnie, bo przekopuję się przez zasoby zgromadzone w szufladkach u pudełkach, niekoniecznie związane z pracą. Część idzie do śmietnika, część zostaje w muzeum. Dziesięć lat z hakiem... nazbierało się, czasem takich wspomnień, do których się nie ma ochoty wracać, ale jednak coś trzyma i nie za bardzo da się je wyrzucić.
Usuwam też programy i czasem nie wiem, co mnie popchnęło do ich zainstalowania... a może to nie ja? Może poprzedni użytkownik i dlatego nie pamiętam? Jakieś screen-savery, przepisy kulinarne (!), obróbka zdjęć...
I sama nie wiem, czemu mnie to tak drze – jakby się coś kończyło, a to przecież tylko drobna zmiana umeblowania i inny kawałek wykładziny. Chyba syndrom chomika macza w tym swoje łapki.
=
Pogoda nieznośna... 98% wilgotności, upał, nie da się żyć. Wczoraj cały dzień przewegetowaliśmy w domu, pomiędzy sprzątaniem, internetem, czytelnictwem i telewizornią. Skończyłam wreszcie książkę „Labirynt” – całkiem fajna, miesza się trzynasty wiek i współczesność, a takiego czegoś mi trzeba było. Zakończenie mało realistyczne i trochę mi nie pasuje, ale trudno, zaakceptowałam ten fakt.
Poza tym odbyłam w sobotę samodzielną wyprawę na „South of South Archer” – odzwyczaiłam się od jeżdżenia w sensie prowadzenia auta w nieznane miejsca. Dużo muszę w takich okolicznościach myśleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz