Następnie zwiedzaliśmy budynek Santa Fe z panią Mary, a na koniec pojechaliśmy „trolejką” w różne dziury oglądać ruchome mosty z pewnym inżynierem strukturalnym. Zdjęć mamy furę, jakoś trzeba będzie je uporządkować...
Niestety, mieliśmy też i niemiłą przygodę – zatruliśmy się kanapką z Popeyes. Nigdy więcej Popeyes... Całą noc z niedzieli na poniedziałek cierpiałam, wczoraj leżałam jak szmatka. T wrócił wczoraj wcześniej z pracy, na pół żywy, i z kolei on miał noc pełną przygód. Dzisiaj powoli zaciągnęłam się na zakład i o ile nie muszę nigdzie wędrować, da się przeżyć.
Popeyes dostał już kiedyś żółtą kartkę za niebywałą powolność obsługi w Bloomingdale. Teraz ma cały kalendarz czerwonych kartek, i to wszystkie Popeyesy na całym świecie. Brrr.
Wracając jednakowoż do przyjemnej części wycieczki - zaczynamy od wiosennego widoczku z Millennium Park:
Co się dzieje na szczycie nowej inwestycji Donalda Trumpa, czyli Tomuś sprawdza możliwości nowego aparatu:
Mapka pierwszej wycieczki, żebyśmy sobie nie zapomnieli.
Budynek Marquette, nazwany od jednego z pierwszych podróżników na tych terenach; w środku mozaiki i rzeźbionki (autorstwa tego samego gościa, który utworzył lwy przed Art Institute), jak również makieta i niewielka wystawa o historii budynku. Teraz już wiemy, dlaczego Chicago.
Monadnock building - nazwany ponoć od góry w New Hampshire, bo pierwsi właściciele byli z tamtych okolic. Monadnock to słowo pochodzące z języka indiańskiego, oznaczające pojedynczą, wyróżniającą się górę.
Monadnock jest ciekawym przykładem przejścia między dwiema technologiami budowy wieżowców: część widoczna na zdjęciu to konstrukcja load-bearing, czyli budowanie w górę z cegieł, z całym ciężarem opierającym się na fundamentach. Z tego powodu podstawa budynku musiała być szeroka - w tym przypadku ma aż sześć stóp grubości. Stąd to dziwne rozszerzenie na dole, trochę zrównoważone "kołnierzem" na szczycie.
Druga część budynku opiera się na stalowej ramie, która umożliwiła stawianie o wiele wyższych konstrukcji o cieńszych ścianach.
Fisher Building - nad drzwiami ma kraboszczaki i inne morskie stwory. Podobno ku czci nazwiska właściciela.
Obecna biblioteka - pierzasty budynek, o którym do tej pory myślałam, że to jakieś teatrum. Trzeba będzie tam kiedyś wsadzić nos do środka.
Wycieczka druga - Santa Fe building. Pierwotnie biura kilku kompanii kolejowych, obecnie siedziba chicagowskiej fundacji architektury. Piękna biała terakota, szklany dach, nad którym kilka pięter wyżej jest... drugi dach.
Poniższe zdjęcie nie należy do żadnej wycieczki - na własną rękę wsadziliśmy nos do starej biblioteki - a tam taaaaakie mozaiki! Oraz największa na świecie kopuła Tiffany'ego, obecnie w remoncie, ma się otworzyć 1-go lipca. Koniecznie musimy wrócić.
Wycieczka trzecia - most daleko od wszystkiego. "Trolejbus" zawiózł nas na teren przetwórni śmieci o dość niewyszukanych walorach zapachowych, ale za to zobaczyliśmy obrotowy most z bliska.
Bonusik na Chińczykowie - wśród upchanych gęsto budynków z czerwonej cegły, jednakowych jak chińscy robotnicy fabryczni, kryje się jeden inny domek - taki właśnie:
Na koniec zdjęcie opuszczanego mostu w Chinatown. Miejsce znamienne również dlatego, że odwiedziliśmy je podczas naszej pierwszej randki :)
Na koniec jeszcze link do strony z masą turystycznych informacji o Chicago. Koniec sprawozdania. THE END!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz