wtorek, 22 kwietnia 2008

wspomnienia znad Niagary

Z Chicagolandu nad Niagare
Na wyprawe do Kanady wyjechalismy zanim jeszcze przyslowiowy blady swit zajrzal nam w okna. Bylo tuz po pierwszej, kiedy spakowalismy auto na trzydniowa wyprawe nad Niagare: dojazd przez Michigan, granica, kawalek Kanady, wodospady, powrot przez Ohio ze zwroceniem uwagi na park narodowy Cuyahoga (tak! Od czasu doczasu trafia sie park nie-na-zachodzie!)
Byla to nasza pierwsza wspolna wycieczka zagraniczna; nie bardzo dalo sie to odczuc, bo straznicy na granicach machali jedynie reka, nie zagladajac nam do paszportow, zartujac co najwyzej, ze futro na kierownicy podkresla moj kolor oczu. Jezyk ten sam, ludzie tacy sami – moze jedynie dziwne wrazenie wynikajace z tego, ze po kanadyjskiej stronie odleglosci podane sa w kilometrach.
Po drodze nad wodospady zahaczylismy o sluze na kanale Welland. Laczy on dwa sposrod Wielkich Jezior – Erie i Ontario, umozliwiajac pokonanie odcinka Drogi Wodnej Swietego Wawrzynca, ktory w przeciwnym razie bylby nie do przebycia dla statkow z powodu Wodospadow. Roznica poziomow na 43 kilometrach kanalu wynosi 95 metrow z okladem; na pokonanie tej trasy, urozmaiconej osmioma sluzami, statki potrzebuja zwykle okolo 11 godzin.
Pierwsze spotkanie z kanalem nastapilo przy wjezdzie do miejscowosci St. Catharines, pieszczotliwie nazywanej przez tubylcow „St. Kitts”. Zobaczylismy mianowicie podnoszony most, ktory oprocz mechanizmu nie stanowil w zasadzie zbyt ciekawego obiektu: ani specjalnie dlugi, ani piekny... dopiero kiedy po powrocie ze sluzy zobaczylismy go w akcji – kiedy pod wywindowanym wysoko ponad nasze glowy przeslem przeplywal ogromny, barwny masowiec – latwiej bylo zrozumiec sens jego konstrukcji, a zarazem zadziwic sie skala zjawiska.
Na sluzie numer 3, umiejscowionej wlasnie w St. Catharines, zbudowano niewielkie muzeum – klasyczny „visitor center” z modelami sluzy, kanalowymi eksponatami i calym mnostwem ciekawych informacji. Zajechalismy na parking tuz nad kanalem, a przed oczami stanela nam wielka zelazna sciana – burta masowca „Lake Michigan”. Wrazenie robil ogromne – on sam i niesamowita precyzja, z jaka jego zaloga wsunela olbrzyma w waskie koryto sluzy. Spod jego bokow ledwo bylo widac zielonkawa wode, konsekwentnie naplywajaca do zbiornika.
Dosc sporo czasu spedzilismy na dogodnie wybudowanym pomoscie, umozliwiajacym blizsze przyjrzenie sie procesowi przemieszczania statku. Kazdy pracownik obslugi zna swoje miejsce, wykonuje sprawnie wszystkie czynnosci, a jednoczesnie nie widac wsrod tych ludzi pospiechu czy stresu. Statek osiaga wreszcie wyznaczony poziom i wyplywa lekko ze sluzy, kierujac sie ku podnoszonemu mostowi.
Ruszamy ku Niagarze; dosc niespodziewanie mijamy po drodze liczne winnice, kuszace bilboardami, by sie w nich zatrzymac, podegustowac, a moze nawet zanocowac (agroturystyka? winoturystyka?) Ladujemy wreszcie w bardzo odpustowym miasteczku Niagara Falls (Ontario), pelnym kolorowych sklepikow, pamiatek i knajpek. Wysoko nad dachami goruje wieza Skylon; wyjechalismy, rzecz jasna, na gore, by napatrzyc sie na wodospadowe zjawisko z lotu ptaka. Po raz drugi tego dnia okazuje sie, jak wazne dla uzmyslowienia sobie wielkosci sa „obiekty towarzyszace”: ze Skylonu oddzielony od glownego amerykanskiego wodospadu Bridal Veil to cieniutka wstazka; dopiero kiedy u jego stop wypatrzylismy ciemnoczerwone pomosty i wedrujace po nich malenkie ludziki, zaczelismy sie zastanawiac nad skala.
Kilka godzin pozniej sami zreszta znalezlismy sie na tych pomostach. Wielka frajda, jaka jest wedrowanie w wodnej mgielce, poprzedzona byla, niestety, dlugasnym czekaniem w kolejce. Warto bylo! Warto bylo tez przywdziac malo twarzowe plaszczyki i sandalki, bo na dole jest slisko i mokro. Potezna struga wody, bijaca zdawaloby sie z jakiejs podniebnej skaly, jest tuz tuz, na wyciagniecie reki. Na jednym z tarasow mozna sie „podstawic” pod prysznic, a na innym, podobnie zalanym woda, usmiechnac sie na widok znaku „palenie wzbronione”.
Kiedy juz zamierzalismy wracac na gore, nad Niagara rozblyslo slonce i unoszace sie wokol mgielki zabarwilo teczami. Byl to jeden z najwspanialszych widokow, jakie napotkalismy w naszych wedrowkach. Rownie piekny kolor ma sama woda, szczegolnie dobrze widoczny na falach przewalajacych sie przez krawedz urwiska Wodospadow Podkowy. Cudna zielen, „szklana” i przezroczysta, butelkowa, mozna powiedziec.
Siedzielismy na lawce zachwyceni kolorem, dzwiekiem potega... obliczajac, ile wagonow wody przeplywa tuz obok i nie tylko przeplywa, ale rowniez czeka na splyniecie. Po amerykanskiej stronie zachowano bardziej naturalne otoczenie Niagary, minimalnie zmienione tylko drozkami i parkingami; mimo, ze wszedzie jest mnostwo ludzi, latwo jest zatopic sie w podziwie. Warto tez przejsc sie po nadrzecznych zakamarkach Koziej Wyspy i znalezc, na przyklad, miejsce, gdzie woda plynie sobie spokojnie i tylko kilkadziesiat metrow dalej widac unoszacy sie nad nia „dym”, zwiastujacy gwaltowny koniec leniwego biegu.
Powloczylismy sie po okolicy, czekajac na wieczorne oswietlenie okolicy. Zawiedlismy sie troche – wlaczono kilka barwnych reflektorow i na tym koniec, a spodziewalismy sie jakiegos spektaklu (w koncu bylo swieto.) Udalo sie jednak podejsc blisko amerykanskich wodospadow i stanac tuz przy pedzacej, spienionej strudze delikatnie zabarwionej na rozmaite odcienie.
Niagara to miejsce, ktore mozna polecic kazdemu – zachwyt jest gwarantowany, szczegolnie jesli sie zejdzie na dol i stanie oko w oko z zywiolem.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Chodzi mi po glowie wypad nad Niagare w lipcowy trzydniowy weekend. Na razie plan jest luzny. Sie zobaczy.
A co do sluz, to moj wujek plywa wlasnie na takich masowcach, jak opisalas. Srednio raz w roku pokonuje rzeke sw. Wawrzynca, tak pewnie juz z 15 lat, wiec trase ma w malym palcu. Widuje sie wiec z nim mniej wiecej raz do roku w jednym z portow w Indianie albo Milwaukee, gdzie doplywa na rozladunek. Tak sie sklada, ze dzis wlasnie jest w Burns Harbor, IN, a wieczorem plynie do Milwaukee, ale chyba tym razem sie z nim nie zobacze.

kasia | szkieuka pisze...

fajnie byloby na takim statku gdzies poplynac... ale pewnie nie zabieraja pasazerow.
zwiedzalismy jeden z takich olbrzymow w drodze powrotnej znad Niagary - w Cleveland trzymaja sobie taki jeden na sznurku i urzadzili w nim muzeum, tuz obok rock muzeum hall of fame.

ania pisze...

Zabieraja. Podczas kazdego rejsu wujek ma kilkoro pasazerow, glownie z Europy Zachodniej, sa tez Amerykanie, no i rodzina wuja (zona, synowie). Wuj glownie zabiera ich w trase Europa-Ameryka, ale moze mozna tez odwrotnie.