Kobalt zaliczył pierwszą maleńką stłuczkę. Stałam sobie na skrzyżowaniu, grzecznie czekając na zielone światło, a tu ŁUP z tyłu. Klamoty mi trochę pospadały, wyskakuję, a tu za mną baba otwiera okno i woła "ajmsoooory ajmsooory". Sądząc po akcencie - Polka, Rosjanka albo Ukrainka, na pewno wschodnia Europa. Po buraczanym kolorze farby na włosach - tym bardziej. (Nie wiem, co za dziwaczna moda z tym buractwem na głowach - podczas ostatniej wizyty w Polsce zaobserwowałam, że mniej więcej połowa kobiet farbuje włosy na ten nieznośny kolor, który w naturze nie występuje chyba na żadnym innym gatunku fauny.)
Wracając do tematu: pytam o ubezpieczenie, a ona kombinuje, że "notink hapent", ja krzyczę, że mi auto podrapała. Ponieważ stałyśmy na środku skrzyżowania, mówię jej, żeby zjechała na parking tuż obok. I tu wykazałam się galopującą naiwnością, bo zajęłam się zjeżdżaniem, a babsztyl po gazie i zwiał.
Tu nauczka na przyszłość: w przypadku wypadku, szczególnie jeśli ma się do czynienia z wschodnią europą (celowo z małej litery), nie należy się przejmować blokowaniem skrzyżowania, tylko włączać awaryjne i konfiskować dokumenty. Bo na uczciwość najwyraźniej nie ma co liczyć.
Smugi na Kobalcie zapewne nie będą zbyt znaczące po wyczyszczeniu i nawoskowaniu, a z pewnością nie stanowią powodu do wymiany zderzaka, więc bardziej mnie boli i zniesmacza zachowanie baby. Gorzkie to i mało patriotyczne, ale nie pierwszy raz szanowni rodacy (i pokrewni) popisali się nieuczciwością czy innym chamstwem. Niedawno opowiedziano mi historię o tym, że w Polsce ktoś w nowym bloku na zdawałoby się bezpiecznym osiedlu trzymał w piwnicy rowery i mu je ukradziono. W bloku jest domofon, potem drzwi do korytarza w piwnicy, potem do samej piwnicy, potem jeszcze rowery były przypięte grubym łańcuchem do kraty - nic nie pomogło. Przecież to jest chore! Nie może mi ta historia wyjść z głowy i myślę o niej co najmniej raz dziennie.
Przypomina mi się pierwszy blok, w którym mieszkałam tutaj: było w piwnicy pomieszczenie na rowery i nie mogłam się nadziwić, że nie były nawet przypięte do niczego, a przed światem zewnętrznym chronił je tylko domofon. I chyba nie ginęły, skoro stało ich tam stado.
Przypomina mi się też, że kiedy w bardzo podobnej sytuacji jak dziś stuknął mnie Meksykanin, to grzecznie się zatrzymał, nie uciekał, dał dokumenty do spisania itd. Dlatego - gdyby nie to, że w Polsce jest Rodzina - wakacje stanowczo wolałabym spędzać na przykład w Meksyku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz