Zdaje się, że tytuł notki pochodzi z jakiejś przysmęcającej piosenki. A mnie nie chodzi o to, żeby smęcić, tylko żeby brać z życia przysłowiowymi garściami, bo czas zasuwa jak japońska kolejka i na dodatek nie jest z gumy, ani żadnego innego rozciągliwego materiału. Dociera to do mnie ostatnio mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej – trochę dlatego, że kilka starszych osób wokół mnie niedawno zmarło albo jest poważnie chorych, na tyle, że odczuwa się właśnie ograniczenie czasu, jaki im pozostał.
Dwa czy trzy lata temu nie myślałam jeszcze o czasie i jego wykorzystywaniu; emerytura była pojęciem równie odległym, jak Księżyc. Teraz jednak jest bliżej (hm, może za często zaglądam w teleskop?), w rozmowach przewijają nam się stwierdzenia typu „trzeba robić zdjęcia, żeby było co na emeryturze oglądać”, albo „czy my zdążymy objechać te wszystkie ciekawe miejsca?”
Być może ogrom świata (w sensie kuli ziemskiej) i oferowanego przezeń materiału do zwiedzania również przyczynia się do tych nastrojów, choć teoretycznie na podróże małe i duże zostało jeszcze kilkadzieścia/dziesiąt lat... I właśnie teraz, kiedy dotarło do mnie, że wystawianie nosa poza USA czy nawet poza znane już kontynenty jest możliwe – przywaliła mnie ta wielkość. (Geograficznie Gwatemala to też Ameryka Północna, ale emocjonalnie odbieram to inaczej.)
Tak więc nie starczy życia i nie starcza też czasu w pojęciu bardziej codziennym: na wykonanie przede wszystkim tego, co się obiecało innym (korekty, tłumaczenia, dziełka artystyczne, album ze zdjęciami dla rodziny), na kurodomostwo (wielkanocne sprzątanie? Pfff, nie ma takiej możliwości), na czytanie, oglądanie, napisanie do znajomych, odwiedzanie, uczenie się... Ile razy wracam do domu i myślę sobie, że zrobię TRZY rzeczy, zanim pójdę spać – a tu wszystko się rozciąga, niczym malowanie kuchni w złotej myśli R. Reagana, i znowu się nie udało połapać ogonków rozbiegających się metaforycznie po otoczeniu.
Marudny może ten wpis – a nie tak miało być. Miało z niego wyniknąć, że choć z pędzącym czasem nie da się nic zrobić, to i tak życie jest piękne; absolutnie nie ma w nim czasu na nudę, jeśli tylko człowiek rozejrzy się dookoła prawdziwie otwartymi oczami.
Jeśli chodzi o wrażenia wzrokowe, to wczoraj udało mi się skompilować pierwszą turę zdjęć z wyprawy – patrz linki do wycieczkowych fotek po lewej. Opisy są po po angielsku, bo kurnik się domagał obrazków. Opisy polskie nastąpią... kiedyś :D.
Poza tym przez kilka ostatnich dni wytworzyłam chyba ze dwadzieścia zajęczych kartek – część się sprzedała, część jedzie do krewnych i znajomych Tomasza. Mam też pomysły na nowy „dyzajn” karteczek-torebek, oraz zamówienia na zakładki, oraz nowy papier (dostało się w pracy podwyżkę i premię, to się powędrowało do sklepu kraftowego).
I jeszcze znalazło się odjazdowe słowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz