Poszło o to, że w programie satyrycznym Saturday Night Live, w którym kpi się ze wszystkiego, prezenterka parodii wiadomości zapodała następującą informację:
“Poland's prime minister, Donald Tusk, visited President Bush in Washington this week to discuss modernizing the Polish military. Specifically, replacing all the screen doors on Polish submarines".
No i zrobiło się wielkie larum, że Amerykanie są okropni i wstrętni, bo kpią sobie z naszego Tuska, że chce – według tłumaczenia na wspomnianych portalach – modernizować armię poprzez wymianę moskitier w łodziach podwodnych. Grzebnęłam więc w necie, chcąc zgłębić zagadnienie i naturę moskitierowego żartu.
Zacznę od tego, że od razu widać kołkowatość osoby, która rozpętała burzę – bo odkąd to pisze się „moskitierów”??? O ile mi wiadomo, moskitiera jest rodzaju żeńskiego. Jeśli więc ktoś tak strasznie patriotycznie się oburza, to niechaj się najpierw swojego ojczystego języka nauczy.

Wedle Wikipedii moskitiera to mosquito net. A prostego odpowiednika screen doors może nie ma, bo w Polsce się takowych nie używa (a szkoda).
Po następne: wyrażenie „screen door on a submarine” to określenie kogoś czy czegoś absolutnie zbędnego, a jednocześnie dowcip stosowany, jak przypuszczam, podobnie jak nasze „weź wiaderko i przynieś dwa litry prądu”, czy coś w tym rodzaju. Żarcik idzie nawet dalej, przekształacając się w dłuższe stwierdzenie: „Na łodziach podwodnych nie ma screen doors, bo nikt nie wie, jak zamontować je na drzwiach obrotowych”. Których, jak zapewne wszystkim wiadomo, na łodziach podwodnych również się nie stosuje – z oczywistych powodów. [The new Ohio-class SSGNs definitely don't have screens, because they can't figure out how to fit them over the revolving doors.]
Tak, że wykorzystano ten koncept w parodii wiadomości w programie satyrycznym, gdzie nie oszczędza się nikogo – ale przykładowo amerykańscy politycy osobiście się w tym programie pojawiają, wchodzą w interakcje ze swoimi „sobowtórami” parodiującymi ich w cotygodniowych skeczach, sami z siebie się śmieją. Nikomu kapelusz z głowy nie spada, a spotkałam się nawet z opinią, że pojawienie się w treści SNL uważane jest za zaszczyt, bo jest to program z kilkudziesięcioletnią tradycją itp.
Polacy jednak muszą się obrazić, rozdmuchać rzecz do rozmiarów międzykontynentalnego skandalu, trąbić wszem i wobec, że oto nastąpił niemalże zamach stanu. I dlatego nie sądzę, że przestanie się opowiadać Polish jokes, bo nawet jeśli same w sobie nie są śmieszne, to nasza reakcja może dostarczyć niezłej rozrywki.
Tyle. Wyluzujmy trochę. Albo powalczmy o rzeczy, które są warte zachodu, a nie machajmy metaforyczną szabelką wrzeszcząc, że znowu nas ktoś obraził.
Koniec manifestu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz